W języku japońskim trudno w bezpośredni sposób wyrażać emocje. Nie mówi się jednoznacznie o miłości, bólu, złości oraz o strachu. Bycie bezpośrednim nie przystoi, dlatego zamiast słów dokładnie określających własny stan sięga się po bóle omówienia. Ludzie pozostają jednak wciąż ludźmi i to, czy powiedzą "lubię" mając na myśli "kocham" lub "czuje się mniejszy" omijając "boję się", zmienia niewiele. Ostatnio opublikowane w Japonii badania wskazują, że aż 66 proc. społeczeństwa czuje się w jakiś sposób "mniejsze" niż powinno. I to w życiu codziennym.
Podobnie niewesoło wygląda statystyka samobójstw. Słynie z nich Japonia, a więcej popełnia się ich jeszcze w Korei Południowej. W tym przypadku także sięgamy po oficjalne dane. Ministerstwo Zjednoczenia, które zajmuje się z ramienia Seulu polityką zbliżania Północy z Południem, informuje, że życie coraz częściej odbierają sobie także uciekinierzy znad 38. równoleżnika.
Wydawać by się mogło, że wyrwanie się ze szpon reżimu jest najlepszą rzeczą, jaka mieszkańcowi obecnej Korei Północnej może się przytrafić. Jednak w rzeczywistości nowe życie na Południu jest o wiele trudniejsze niż może się wydawać. W zaaklimatyzowaniu się nie pomaga ten sam język używany na całym półwyspie, czy świadomość, że od teraz można zaczynać wszystko na nowo.
Uciekinierzy zyskują na Południu szybką sławę w telewizyjnych show. Płaci się im za występ i opowieści o życiu za granicą w gorszym państwie tysiące dolarów. Potem jednak nie dzieje się już nic nowego i równie spektakularnego. Uchodźcy nie mają perspektyw, przyjaciół i pomysłu na to, co ze sobą zrobić. Dane wspomnianego ministerstwa pokazują, że w ciągu ostatnich 10 lat życie odebrało sobie nawet 6 lub 7 proc. z nich. W tym roku jest jeszcze trudniej, statystyki mówią o 14 proc. samobójców z Północy, którzy nie wiedzą, jak zacząć nowe życie na Południu.
Korea Południowa ma z tego powodu oraz ze względu na ogromne tempo własnej rzeczywistości najwyższy wskaźnik samobójstw wśród 34 krajów OECD. W Seulu żyje się szybciej niż gdzie indziej na świecie i choć może tego na ulicach nie widać, koncerny pełne są pracowników spędzających niekończące się nadgodziny, a nocne imprezy nie pozwalają się odpowiednio regenerować. Istnieje nawet presja na pracę w weekendy, choć nie ma to szczególnego uzasadnienia w dzisiejszych czasach. Antropolodzy mówią o "han", koreańskim wszechobecnym oburzeniu na to, co spotkało ten kraj kiedyś i co czeka go w przyszłości. Skrzyżowanie świętego gniewu z poczuciem bycia moralnymi zwycięzcami prowadzi nie tylko własnych ludzi do zguby, ale rozkłada na łopatki tych, którzy do tej krainy uciekają z narażeniem życia.