Karolina Wigura poskarżyła się w mediach społecznościowych na falę krytyki, jaka zalała ją i jej męża Jarosława Kuisza, po ich tekście dla „New York Timesa”. Pani profesor nie chodzi bynajmniej o jej urażoną dumę czy dobre samopoczucie, ale, jak zawsze, o dobro Polski, los naszej Rzeczy Wspólnej. „Wolność słowa polega na tym, że dziennikarze, intelektualiści, aktywiści, mają prawo wypowiedzieć swoje poglądy. Wtedy można z nimi dyskutować, polemizować, krytykować. To, co dzieje się w kontekście naszego tekstu, nie ma nic wspólnego z wolnością słowa. Ma natomiast wiele wspólnego z uciszaniem niewygodnego adwersarza, zakrzykiwaniem go, niszczeniem. To droga Polski wprost do despocji” – stwierdza Wigura.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Kapłaństwo kobiet, następny plaster salami

I rzeczywiście, tekst, w którym dwoje polskich intelektualistów wzywa USA do uzależnienia militarnej pomocy dla Polski od „zmian prodemokratycznych”, do jakich miałoby dojść w naszej ojczyźnie (a które można rozumieć rozmaicie i dość szeroko, między innymi jako zliberalizowanie prawa aborcyjnego), aż sam się prosi, by potraktować go jako pretekst do zdefiniowania pewnych pojęć. Z „wolnością słowa” na czele. Nie jest bowiem ten artykuł „opinią” czy „poglądem”, tylko raczej czymś między prośbą a instrukcją. Prośbą o ingerencję, instrukcją obsługi niesfornego sojusznika. I oczywiście, możemy sobie nawet z taką formułą popolemizować na własnym podwórku, tylko w niczym nie zmienia to konsekwencji, jakie mogą mieć dla naszego kraju głosy takie jak Wigury i Kuisza. Zapraszanie do debaty przez tę pierwszą wydaje się więc krokiem – w zależności od perspektywy – cynicznym bądź niezbyt rozgarniętym.

Warto sobie przy okazji zdefiniować jeszcze jedno pojęcie – mianowicie „lojalność”. I tu małżeństwo intelektualistów z „Kultury Liberalnej” wydaje się wpadać w pułapkę czy raczej koleinę wyjeżdżoną głęboko przez Prawo i Sprawiedliwość. To w końcu politycy tej partii i przychylni jej dziennikarze z lubością utożsamiają niechęć do rządu z brakiem patriotyzmu; krytykę PiS-u z „wypisaniem się z polskości”. A już na pewno z inspiracją jakichś zewnętrznych, nieprzychylnych nam sił. Usta otwarte przeciwko rządowi to ręka podniesiona na Polskę. Od subtelnych intelektualistów wymagać chyba można nieco więcej niż od tępych propagandzistów. Odróżnienia „patrii od partii”; rządu, którego posunięcia można i należy krytykować, od państwa i narodu, którym w każdych okolicznościach winno się pozostać lojalnym. Dłużej klasztora niźli przeora, szanowni państwo. Może to i przysłowie bardziej klerykalne niż liberalne, ale za to jakże „prodemokratyczne”.