Roman Kuźniar: Ratunek nazywa się Joe Biden

Putin swoją brutalną agresją dał szansę Zachodowi, aby Rosja straciła status wielkiego mocarstwa. USA z niej skorzystały – pisze politolog.

Publikacja: 24.02.2023 03:00

Koniec wojny nieprędko, ale pomoc Ameryki Joe Bidena i zobowiązanie z Kijowa ratują Ukrainę przed po

Koniec wojny nieprędko, ale pomoc Ameryki Joe Bidena i zobowiązanie z Kijowa ratują Ukrainę przed ponurym losem wchłonięcia przez „ruski mir”. Na zdjęciu z Wołodymyrem Zełenskim, 20 lutego 2023 r.

Foto: EVAN VUCCI / POOL / AFP

Czytaj więcej

Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 366

Pamiętam, gdy w grudniu 2010 r. znaleźliśmy się w Gabinecie Owalnym Białego Domu i nagle wszedł również wiceprezydent Joe Biden, którego udział w rozmowach nie był przewidywany. Żachnąłem się żartobliwie: „Była ustalona formuła 1+5 po obu stronach” (prezydent plus pięć osób delegacji). Barack Obama odpowiedział z uśmiechem, że Joe chciał się spotkać z polskim prezydentem i dowiedzieć się, co Polacy myślą o polityce Rosji. Prezydent Bronisław Komorowski przekonywał, że sojusz atlantycki musi zmniejszyć swoje zaangażowanie w operacje „out of area”, a skupić się na tradycyjnej funkcji związanej z art. 5 traktatu, czyli na obronie terytorium państw członkowskich, właśnie z uwagi na rosnącą agresywność polityki Rosji.

Po Obamie nastał Donald Trump, który – jak wiemy – rozważał ze swymi doradcami, jak wyprowadzić USA z NATO. Na szczęście nie zdążył. Prezydent Biden po zwycięstwie wyborczym odnowił „zaślubiny” z sojuszem, potwierdzając fundamentalne znaczenie art. 5 i gotowość USA stania na jego straży. I bardzo szybko dostał od Putina okazję, aby udowodnić to w praktyce. Jak żaden z prezydentów USA po zimnej wojnie musiał się zmierzyć z otwartą, imperialną agresją nuklearnego mocarstwa na kraj w bezpośrednim sąsiedztwie sojuszu. I to mocarstwa, które oskarżało NATO i cały Zachód o „wymuszenie” na nim tej wojny.

Zderzenie wartości

Stanowcza reakcja Stanów Zjednoczonych nie może być rozpatrywana tylko w kategoriach geopolitycznych. Gdyby tak miało być, mogłaby pojawić się skłonność do jakiegoś kompromisu, zanim doszło do wojny. Biden podszedł do niej jak do kolejnego kroku w długim ciągu atakowania przez Rosję liberalnego porządku międzynarodowego, także na obszarze Zachodu, czego kulminacją była ingerencja Moskwy w wybory prezydenckie w USA w 2016 r. na rzecz Trumpa. Jednak w sprzeciwie wobec tej wojny i w potężnej pomocy dla Ukrainy chodzi również o wartości. To po pierwsze.

Ukraina jest państwem demokratycznym. Z demokracją daleką od doskonałości, ale gdzie odbywają się wolne wybory. Od czasu zainstalowania się Putina na Kremlu Ukraina ma już piątego prezydenta, podczas gdy w Rosji każdy, kogo Putin uzna za konkurenta, zostaje zastrzelony, musi emigrować albo trafia do kolonii karnej. Biden rozumie, że Rosja reprezentuje dziś nowe wydanie „empire of evil”, ale na jego czele nie stoi, jak kiedyś, kolektywny gensek, tylko rozpalony szowinistyczną nienawiścią „rzeźnik”.

Po drugie, chodzi o fundamentalne zasady prawa międzynarodowego, te z Karty Narodów Zjednoczonych, jak zakaz agresji, okupacji i aneksji terytorium innego państwa. Kuwejt, który był przedmiotem irackiej agresji i aneksji w 1990 r., też otrzymał taką pomoc; wtedy nawet Związek Sowiecki jej nie wetował. Pomyślmy, co by się działo na świecie, gdyby dowolny kraj napadał na sąsiada i inkorporował arbitralnie fragment jego terytorium. Dlatego takich precedensów nie wolno tolerować. Ameryka występuje tu w interesie całego świata.

Starcie mocarstw

Po trzecie, oczywiście chodzi także o geopolitykę. Putin swoją brutalną agresją dał szansę Zachodowi, aby Rosja straciła status wielkiego mocarstwa, które współdecyduje o bezpieczeństwie w Europie. Administracja Bidena postanowiła z tej szansy skorzystać. Rosja wyjdzie z tej wojny niezmiernie poturbowana, pozbawiona potencjału zaczepnego i środków budowania wpływów w świecie.

Czytaj więcej

Wojna na Ukrainie podzieliła świat. Na czyją korzyść działa czas?

I po czwarte, geopolitycznie chodzi także o efekt demonstracji wobec Chin. Rzecz w pokazaniu Pekinowi politycznej determinacji i wojskowych zdolności Ameryki, a zwłaszcza ryzyka wiążącego się z próbą militarnego przyłączenia Tajwanu. Albo też innej siłowej akcji w regionie przeciwko krajom, które liczą na parasol Waszyngtonu. Poza tym Rosja, rujnując się gospodarczo i politycznie w wojnie ze wspieraną przez Zachód Ukrainą, przestaje być cennym „junior partner” Pekinu w jego antyzachodniej rozgrywce. Choć ceną jest jej przekształcenie w surowcową półkolonię Chin, przynajmniej na jakiś czas.

Po piąte, i to najważniejsze, stanowcza reakcja administracji Bidena ma największe znaczenie dla Zachodu, czyli także dla Polski. Pewne, a zarazem rozważne przywództwo Waszyngtonu pojawiło się w samą porę, po okresie politycznego rozchwiania w łonie Zachodu, pogłębianego dywersyjną i rozmiękczającą działalnością Rosji w Europie. Dotyczy nie tylko Niemiec i Francji, ale także wpływowych proputinowskich polityków, niekiedy przy władzy, o prawicowo-nacjonalistycznej orientacji, w najlepsze zawiązujących antyeuropejskie i antyzachodnie koalicje, a podżeganych do tego przez Trumpa i jego ludzi.

Pierwszy uczeń

Amerykanie kładą kres tym niebezpiecznym zabawom. Konsolidują Zachód i wprowadzają niezbędną oś podziału: my, czyli obóz liberalny (Zachód+) – oni, czyli Rosja, Białoruś, Chiny, Iran. Niektórzy z szarej strefy, jak Indie, bezwstydnie robią z Moskwą interesy, co pozwala jej trwać gospodarczo, ale Rosja nie otrzymuje pomocy wojskowej nawet z Chin.

I ten liberalny blok fantastycznie pomaga Ukrainie. Nigdy w historii podobna sytuacja nie miała miejsca, bo też jest to rzadkie w historii przesilenie. Jeśli Rosja wygra, świat pójdzie w brutalną „power politics”. Jeśli przegra, zostanie uratowany porządek oparty na normach, nie w całości liberalny, ale nadal cywilizowany, bez cofania się w ponury klimat pierwszej połowy XX wieku. Bez pomocy USA i ich przywództwa, bez pomocy krajów NATO oraz UE jako całości Ukraina nie miałaby szansy na przetrwanie. Joe Biden okazał się więc ratunkiem.

W sierpniu 1991 r. prezydent G.H. Bush wzywał w Kijowie Ukraińców (tzw. chicken speech), aby nie śpieszyli się z opuszczaniem ZSRR. Swoją wizytą w Kijowie kilka dni temu prezydent Biden potwierdził przynależność Ukrainy do wolnego świata. I czynił to w pierwszą rocznicę agresji, której celem miało być wciągnięcie Ukrainy w granice ruskiego miru ze stolicą w Moskwie. Koniec wojny nieprędko, ale pomoc Ameryki Bidena i jego zobowiązanie z Kijowa ratują Ukrainę przed tym ponurym losem.

Czytaj więcej

Chińczycy mają plan na pokój. Według USA to pułapka

Także dla Polski, a przede wszystkim dla obozu rządzącego. Dla Polski, bo agresja Rosji oraz reakcja USA przerwały podążanie w kierunku strategicznej autarkii, co biorąc pod uwagę położenie geopolityczne naszego kraju, było pomysłem co najmniej niebezpiecznym. Dla obozu rządzącego, ponieważ jego przeszłe grzechy poszły w niepamięć, a rząd i prezydent przeszli od ostentacyjnego uwielbienia dla Trumpa i niechęci do Bidena na pozycję niemal klientelistycznego sojusznika i „robią” za pierwszego ucznia w klasie u profesora Bidena.

Starają się też zapracować w oczach Amerykanów na pozycję „our son of a bitch”, a więc takiego, któremu i dzisiaj wiele się wybacza, także ze względu na lokowanie w USA bezrefleksyjnie i poza procedurami wielkich zakupów zbrojeniowych. Mają nadzieję, że obecna wizyta Bidena wzmocni ich rolę jako sojusznika USA oraz ich wizerunek w oczach krajowej opinii publicznej. Dlatego obóz rządzący w Polsce może niczym w filmach o Bondzie powiedzieć: ratunek nazywa się Biden, Joe Biden.

O autorze

Prof. Roman Kuźniar

Politolog, dyplomata. Był doradcą ds. międzynarodowych prezydenta Bronisława Komorowskiego (2010–2015)

Pamiętam, gdy w grudniu 2010 r. znaleźliśmy się w Gabinecie Owalnym Białego Domu i nagle wszedł również wiceprezydent Joe Biden, którego udział w rozmowach nie był przewidywany. Żachnąłem się żartobliwie: „Była ustalona formuła 1+5 po obu stronach” (prezydent plus pięć osób delegacji). Barack Obama odpowiedział z uśmiechem, że Joe chciał się spotkać z polskim prezydentem i dowiedzieć się, co Polacy myślą o polityce Rosji. Prezydent Bronisław Komorowski przekonywał, że sojusz atlantycki musi zmniejszyć swoje zaangażowanie w operacje „out of area”, a skupić się na tradycyjnej funkcji związanej z art. 5 traktatu, czyli na obronie terytorium państw członkowskich, właśnie z uwagi na rosnącą agresywność polityki Rosji.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem