Trybunał chyba po raz pierwszy w swojej historii nałożył na swego pracownika, który jest osobą publiczną, zakaz wypowiadania się w mediach. Tym samym jako najwyższy organ konstytucyjny bez wyroku postanowił zamknąć usta szanowanemu powszechnie prawnikowi i wykładowcy akademickiemu. Powód?
„Każdy wyrok, także ten wydany przez sędziów Trybunału, podlega ocenie kryteriów ustawowych i konstytucyjnych. Oznacza to, że orzeczenia Trybunału nie zawsze są ważne i ostateczne" – mówił w rozmowie z „Rzeczpospolitą" dr hab. Kamil Zaradkiewicz.
Co więcej, Zaradkiewicz wskazywał na konieczność konstytucyjnej i ustawowej naprawy Trybunału Konstytucyjnego, by zakończyć trwający w Polsce od kilku miesięcy spór prawny. Dualizm prawny, który w mijającym tygodniu przypieczętował, jak się zdaje, Sąd Najwyższy przynieść może bowiem, zdaniem Zaradkiewicza, bardzo negatywne skutki, które odczują zwykli Polacy, a nie tylko politycy.
W czysto akademickim wywodzie na dość dużym poziomie ogólności Zaradkiewicz podniósł kwestie ostateczności sądowych wyroków, które niejednokrotnie zawierają poważne błędy proceduralne. Nie rozstrzygając sporu toczącego się między prezesem TK Andrzejem Rzeplińskim a obecnym rządem, wskazywał, że nie każdy wyrok Trybunału może być traktowany jako orzeczenie i zgodnie z art. 190 ust 1 konstytucji być uznany za obowiązujący. Jeśli bowiem został wydany wadliwie, to nim nie jest.
Ta właśnie opinia, całkowicie apolityczna, doprowadziła do poważnych represji ze strony Trybunału wobec swojego pracownika. Usłyszał on bowiem wprost od prezesa Rzeplińskiego i innych sędziów TK, że utracił ich zaufanie i że jeśli nie złoży sam rezygnacji, podjęte zostaną przeciwko niemu inne kroki prawne. A to oznacza tylko jedno: zwolnienie z pracy. Poza tym Zaradkiewicz, chociaż był typowany do podwyżki, po wywiadzie w „Rzeczpospolitej" został z listy skreślony i w praktyce odsunięty od swoich obowiązków i pracowników mu podległych.