Ale to śmierć 14 lipca 84 osób zgniecionych przez pędzącą ciężarówkę po Promenadzie Anglików w Nicei jest największym sukcesem Państwa Islamskiego. W tym przypadku terrorysta nie tylko spowodował nieprawdopodobną liczbę ofiar i to w symbolicznym dniu święta narodowego. Równie ważne jest to, że działał sam. A to oznacza, że zapobieżenie atakowi właściwie nie było możliwe, że uniknąć podobnych zamachów w przyszłości po prostu się nie da.
Francuskie władze oceniają, że w kraju przebywa około półtora tysiąca dżihadystów, ludzi znanych z radykalnych poglądów, którzy w niektórych przypadkach przeszli przez obozy szkoleniowe w Syrii i Iraku. Tych francuskie służby mają na celowniku, ale sama ich liczba powoduje, że nie da się ich śledzić 24 godziny na dobę.
Jednak zamachowiec z Nicei nie był jednym z nich. To drobny przestępca, który nagle postanowił pójść za apelem przywódców Państwa Islamskiego i uderzyć w niewiernych. W kraju, gdzie mieszka siedem milionów muzułmanów, po prostu nie da się przewidzieć, kto będzie następny.
Walka z terroryzmem będzie teraz zaprzątała całą uwagę Francji przez lata. Determinowała jej politykę obronną i zagraniczną. Prezydent Hollande już zapowiedział wzmocnienie ataków na Islamistów w Iraku i Syrii. Armia, przeciążona patrolowaniem ulic francuskich miast, jeszcze przed zamacham w Nicei nie była w stanie pójść za apelem Polski i wzmocnić flanki wschodniej NATO. Tym bardziej nie zrobi tego teraz. Taki paraliż drugiego najważniejszego kraju Unii to fatalna wiadomość dla Europy, w szczególności po Brexicie.
Ale zamach w Nicei będzie też oznaczał przełom dla polityki wewnętrznej kraju. Można spodziewać się gwałtownego zwrotu na prawo przed wyborami prezydenckimi w 2017 r., wzrost poparcia dla Frontu Narodowego. A także radykalnej zmiany podejścia do mniejszości muzułmańskiej, forsownej kampanii na rzecz jej integracji.