Co jakiś czas pojawia się konstatacja, że po dojściu do władzy Platformy Obywatelskiej i odzyskaniu wpływów przez wspierający jej rządy establishment III RP, wracają do życia publicznego standardy, obyczaje i ludzie sprzed afery Rywina. Jak wiadomo w niecałe 100 dni po przejęciu władzy przez PO już sama afera stanęła pod znakiem zapytania – białostocka prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie grupy trzymającej władzę. Trzeba zatem przyjąć, że nie było ani grupy, ani w związku z tym afery, bo kto właściwie miałby wysyłać Rywina z propozycją łapówki?
Za ciosem poszedł natychmiast – i było to logiczne – były premier Leszek Miller, którego sprawa ta kosztowała nie tylko utratę stanowiska premiera, ale i pozycji politycznej. Dwa dni temu na konferencji prasowej teatralnie darł kartki raportu z prac komisji śledczej w sprawie Rywina, który przyjął Sejm. Miller domaga się unieważnienia raportu. – Nie może być w uchwale Sejmu zarzutów obalonych przez prokuraturę – twierdzi.Ów tryumf Millera ma wymiar symboliczny, ale takich symboli jest więcej. Jednym z wymownych jest powrót na stanowisko kierownicze w służbach specjalnych Zdzisława Skorży, który jest dziś wiceszefem ABW. Ten były pracownik SB, w czasach rządów SLD wiceszef UOP, jest też znajomym Edwarda Mazura, podejrzewanym przez prokuraturę o zlecenie zabójstwa generała Marka Papały.
Jednak umarzanie spraw kłopotliwych dla establishmentu i czerpanie przez obecnie rządzących z rezerw kadrowych rządów SLD są tylko jednym z elementów budujących wrażenie deja vu. Coraz trudniej pozbyć się też wrażenia, że trwa odbudowywanie fasady, która przez całe lata po 1989 roku, właśnie aż do afery Rywina, przysłaniała to, co w istocie działo się w polityce.
Najprościej rzecz ujmując, sprowadzało się to do tego, że opinia publiczna była usypiana spektaklem – zazwyczaj w scenografii gmachu Sejmu lub sal Kancelarii Premiera, w których odbywały się debaty i burzliwe spory – tyle że w dużej mierze teatralne. Faktyczne decyzje, rzeczywiste gry interesów toczyły się w ukryciu i zupełnie gdzie indziej, czego jednak Polacy mieli nie widzieć i nie słyszeć.
Tak było w przypadku ustawy medialnej pisanej przez rząd Millera. W Sejmie debatowali burzliwie nad nią posłowie, ale faktyczne negocjacje o jej zapisach toczyły się w gabinecie Aleksandry Jakubowskiej i na spotkaniach przedstawicieli rządu z szefami Agory, których plany biznesowe zależały od tego, jakie prawo będzie obowiązywać.