Polityczny teatr dla wyborców

Fasada, która przez całe lata po 1989 roku, aż do afery Rywina, przysłaniała to, co w istocie działo się w polityce, jest dziś powoli odbudowywana – pisze Joanna Lichocka, publicystka “Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 04.03.2008 02:39 Publikacja: 04.03.2008 02:35

Polityczny teatr dla wyborców

Foto: Rzeczpospolita

Co jakiś czas pojawia się konstatacja, że po dojściu do władzy Platformy Obywatelskiej i odzyskaniu wpływów przez wspierający jej rządy establishment III RP, wracają do życia publicznego standardy, obyczaje i ludzie sprzed afery Rywina. Jak wiadomo w niecałe 100 dni po przejęciu władzy przez PO już sama afera stanęła pod znakiem zapytania – białostocka prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie grupy trzymającej władzę. Trzeba zatem przyjąć, że nie było ani grupy, ani w związku z tym afery, bo kto właściwie miałby wysyłać Rywina z propozycją łapówki?

Za ciosem poszedł natychmiast – i było to logiczne – były premier Leszek Miller, którego sprawa ta kosztowała nie tylko utratę stanowiska premiera, ale i pozycji politycznej. Dwa dni temu na konferencji prasowej teatralnie darł kartki raportu z prac komisji śledczej w sprawie Rywina, który przyjął Sejm. Miller domaga się unieważnienia raportu. – Nie może być w uchwale Sejmu zarzutów obalonych przez prokuraturę – twierdzi.Ów tryumf Millera ma wymiar symboliczny, ale takich symboli jest więcej. Jednym z wymownych jest powrót na stanowisko kierownicze w służbach specjalnych Zdzisława Skorży, który jest dziś wiceszefem ABW. Ten były pracownik SB, w czasach rządów SLD wiceszef UOP, jest też znajomym Edwarda Mazura, podejrzewanym przez prokuraturę o zlecenie zabójstwa generała Marka Papały.

Jednak umarzanie spraw kłopotliwych dla establishmentu i czerpanie przez obecnie rządzących z rezerw kadrowych rządów SLD są tylko jednym z elementów budujących wrażenie deja vu. Coraz trudniej pozbyć się też wrażenia, że trwa odbudowywanie fasady, która przez całe lata po 1989 roku, właśnie aż do afery Rywina, przysłaniała to, co w istocie działo się w polityce.

Najprościej rzecz ujmując, sprowadzało się to do tego, że opinia publiczna była usypiana spektaklem – zazwyczaj w scenografii gmachu Sejmu lub sal Kancelarii Premiera, w których odbywały się debaty i burzliwe spory – tyle że w dużej mierze teatralne. Faktyczne decyzje, rzeczywiste gry interesów toczyły się w ukryciu i zupełnie gdzie indziej, czego jednak Polacy mieli nie widzieć i nie słyszeć.

Tak było w przypadku ustawy medialnej pisanej przez rząd Millera. W Sejmie debatowali burzliwie nad nią posłowie, ale faktyczne negocjacje o jej zapisach toczyły się w gabinecie Aleksandry Jakubowskiej i na spotkaniach przedstawicieli rządu z szefami Agory, których plany biznesowe zależały od tego, jakie prawo będzie obowiązywać.

W czasach owej fasadowości polityki, na skutek między innymi słabości i bezsilności opozycji postsolidarnościowej i słabości mediów uchodziło na sucho elicie politycznej wiele skandali i afer. Nie tylko powstawały ustawy na zamówienie konkretnych grup interesów czy lobbystów, ale udawało się wyciszyć wielkie skandale – począwszy od FOZZ, a skończywszy na związkach polityków z rosyjskimi służbami specjalnymi.Udało się opinii publicznej wmówić, że niegdysiejszy minister sprawiedliwości i prokurator generalny Jerzy Jaskiernia ma rację, gdy doprowadza do umorzenia postępowania w sprawie moskiewskiej pożyczki lub przejęcia majątku PZPR przez SLD.

Udało się ukręcić łeb sprawie znajomości Aleksandra Kwaśniewskiego z agentem KGB Władimirem Ałganowem (znał go czy nie znał? – do dziś opinia publiczna nie ma pewności w tej sprawie) i udało się wytłumaczyć, że jeden z ważnych polityków SLD Ireneusz Sekuła popełnił samobójstwo, trzy razy strzelając sobie w brzuch.

Udawało się jeszcze mnóstwo innych rzeczy (sprawa Oleksego – ot zagadka: czy jakiś “Olin” w ogóle istniał?) i dopiero komisja śledcza w sprawie Rywina zdarła kurtynę hipokryzji. Przy okazji pokazało to, jak słaba była kontrola społeczna rządzących, kontrola, która w demokracji odbywa się przede wszystkim dzięki mediom, owej czwartej władzy. I okazało się, że wiele ze spraw przemilczanych lub wypieranych z debaty publicznej było kluczowych dla obrazu polskiej rzeczywistości.

W owych przedrywinowych czasach nie chcieli o nich milczeć tylko niektórzy dziennikarze. Próżno ich było szukać w mainstreamowych mediach, takich jak ówczesna telewizja publiczna. Należała do nich na przykład Anita Gargas, pracująca wówczas w niszowej “Gazecie Polskiej” i poruszająca tematy, które szerokim łukiem omijali jej koledzy z gazet głównego nurtu.

Tacy dziennikarze nie bywali i nie bywają nagradzani przez branżowy miesięcznik “Press”, a o ich dokonaniach na salonach mówiło się z westchnieniem politowania lub nieskrywaną wściekłością. W czasach przedrywinowskich byli “oszołomami”, dziś są “dziennikarzami PiS”, a to, co robią – jak program “Misja specjalna” – jest podważane jako niewiarygodne i oczywiście budzące niesmak. Magazyn ten dziś niczym się warsztatowo nie różni od programów śledczych i sensacyjnych stacji komercyjnych prócz jednego – porusza sprawy, które tamte programy omijają jako “nieciekawe”: lustracja, mafia węglowa, związki biznesmenów lub polityków z rosyjskimi służbami specjalnymi.

Niechęć do tych kwestii jest jednak tak wielka, że rządzący politycy, tak jak Stefan Niesiołowski, mogą pozwolić sobie na stwierdzenia sprowadzające się do zdania: takich dziennikarzy jak Gargas wyrzucimy z TVP!

Otóż nie mogę pozbyć się wrażenia, że te zapowiedzi i podważanie wiarygodności dziennikarzy, którzy od lat konsekwentnie pisali o sprawach naprawdę niewygodnych dla establishmentu III RP, mają na celu jedno – kurtynę znów zawieszono i chodzi o to, by była coraz mniej przezroczysta. W tym sensie – bo nie w sensie ukrywania przed opinią publiczną wielkich afer, bo tych nie ma i nie sądzę, by obecnie rządząca ekipa dopuściła do nich – rządy PO – PSL przynoszą nam powrót do obyczajów sprzed rządów PiS. Do owej “normalności” fasady, zza której nic nie powinno się przedostawać do opinii publicznej. A jeśli już, to ma być potraktowane jako bez znaczenia.

I możemy już temu się poprzyglądać. Wymiana w pierwszych dniach urzędowania nowego rządu wszystkich wojewodów odbyła się czysto wedle klucza partyjnego – żadnych konkursów i komisji rekrutujących i egzaminujących kandydatów. Gdy wspomnieć, jak PiS wiele miesięcy trudził się, by przeprowadzić autentyczny konkurs na te stanowiska i jak większość (wyjątkiem było miedzy innymi obsadzenie stanowiska wojewody mazowieckiego) nowych wojewodów zajęła swe stanowiska właśnie w wyniku działania komisji konkursowej, to wywołuje to uśmiech pobłażliwości.

PO takimi niuansami nie zawraca sobie głowy. Nie musi. Żadnych protestów z tego powodu nie było. Podobnie z rozdzielaniem stanowisk kierowniczych w służbach specjalnych. Warunkiem zawarcia umowy koalicyjnej między PO i PSL był podział stanowisk w służbach wedle klucza partyjnego – szef z PO, jego zastępca z PSL. Czy słyszą może państwo chór oburzenia na upartyjnianie służb specjalnych? Nieco szumu wywołało odwołanie wybranych w konkursie dyrektorów ZUS, ale w większości przypadków posunięciom rządzących towarzyszy wyrozumiałe milczenie.

Od czasu do czasu jednak w jakiejś gazecie – jak często w “Rzeczpospolitej” – pojawi się tekst, oświetlający punktowo, jak reflektorem, praktykę działań obecnych rządów. Olsztyn, Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Kiedy odwołano dyrektora, który objął to stanowisko za czasów PiS (jak wiadomo wedle obecnej poprawności politycznej byli to sami niekompetentni ludzie), rozpisano konkurs na nowego. Jednak kilka dni przez terminem zakończenia konkursu centrala w Warszawie postanowiła darować sobie procedurę. Szefową została osobiście polecana przez posła Platformy Sławomira Rybickiego Jolanta Marozas. – Zgodnie z umową koalicyjną, w województwach, w których PSL ma wojewodę, agendy rządowe obsadza Platforma – wyjaśniała prasie ten fakt Edyta Wrotek, rzecznik prasowy wojewody w Olsztynie.Szczerze mówiąc, chciałabym zobaczyć w całości umowę koalicyjną. Niestety, nie jest to możliwe – władza PO – PSL, która miała działać wedle czytelnych, przejrzystych zasad, odmawia ujawnienia jej ustaleń. Ujawniono króciutką i ogólną “deklarację koalicyjną”. O resztę nikt nie pyta. Chodzą nawet słuchy, że owa reszta nie istnieje. O czym zatem mówi rzeczniczka z Olsztyna?

PO, zapowiadająca “normalność” i jawność działania państwowych urzędników, odmawia prawa do poznania wielu innych informacji. Wciąż nie możemy poznać zawartości raportu Julii Pitery w sprawie CBA, podobnie minister skarbu Aleksander Grad odmawia udzielenia informacji na temat zmian w spółkach Skarbu Państwa.

W sprawie raportu Pitery rząd zapewne obawia się kompromitacji, ale czego obawia się minister skarbu? Ujawnienia jakiegoś innego mechanizmu zawartego w ustaleniach koalicyjnych – że np. tam, gdzie PO ma wojewodę, ma też władze największej spółki Skarbu Państwa? Albo że spółki te są dzielone wedle jakiejś proporcji – tyle dla PO, a tyle dla PSL?

Gdy przyjrzeć się niektórym decyzjom personalnym, tym, o których najgłośniej było słychać, to trudno zasłaniać się Platformie jedynie tłumaczeniem, że odwołuje niefachowych prezesów powołanych z klucza partyjnego przez PiS. Z całą pewnością nie można tym tłumaczyć niedawnej dymisji prezesa Ruchu Adama Pawłowicza, który wybrany był na to stanowisko w konkursie, a w ciągu dwóch lat swego urzędowania udowodnił fachowość, kompetencje i zaangażowanie w wyprowadzaniu zadłużonej i źle zarządzanej wcześniej spółki na prostą drogę.

Zasługi Pawłowicza dla Ruchu, jak się okazało, nie miały żadnego znaczenia i wymieniona przez ministra skarbu rada nadzorcza odwołała go jednogłośnie ze stanowiska. Pawłowicz, którego polityczne związki są pewnie w podobnej odległości do PiS jak i PO, nie był “swoim”, na którego “się gra”. Nie dzwonił do Grzegorza Schetyny, nie umawiał się na kawę z posłem (dziś ministrem) Gradem.

Przed posiedzeniem rady nadzorczej, na którym miał być głosowany wniosek o odwołanie prezesa Ruchu, wiceminister skarbu Krzysztof Łaszkiewicz mówił ze reprezentanci ministerstwa w radzie nie mają żadnych instrukcji, jak głosować. Okazało się, że mijał się z prawdą – w resorcie odbyło się spotkanie członków rady, na którym otrzymali oni twarde instrukcje, że Pawłowicz ma być odwołany. Czemu wiceminister zataił ten fakt? Być może czuł, że może sobie na to pozwolić.

Krzysztof Łaszkiewicz po prostu wie, że nawet jeśli wyjdzie na jaw, iż nie mówił prawdy, to nikt nie będzie robił z tego sprawy. Tak jak nikt nie nazwał skandalem dymisji profesjonalnego menedżera, jakim jest Pawłowicz. Nierówność traktowania polityków PiS i PO przez media, którą podnoszą najczęściej – z poczuciem krzywdy – politycy PiS, jest faktem. Podobnie było z traktowaniem rządów AWS i następujących po nich rządów SLD – PSL. Przez grubo ponad rok gabinet Millera miał życzliwy kredyt zaufania od mediów, na co nie mógł w tym samym stopniu liczyć rząd Jerzego Buzka.

Tym, którzy wątpią w tę nierówność, polecam drobny zabieg. Proszę sobie wyobrazić, że to pisowski minister odmawia informacji o zmianach w spółkach Skarbu Państwa, że to pisowski premier domaga się zmiany konstytucji, by zwiększyć swoje uprawnienia w sporach z prezydentem z Platformy. Że to nie za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz, a za Lecha Kaczyńskiego ustawiane są konkursy na stanowiska w warszawskim ratuszu tak, by wygrywał w nich nawet jego kierowca.Jaka byłaby reakcja w mediach? Czy każda z tych spraw nie byłaby dokładnie prześwietlona, napiętnowana, przedyskutowana? Przez ostatnie dwa lata media zajmowały się wnikliwie podobnymi i mniejszymi sprawami, a hasło “zawłaszczania i upartyjniania państwa” było jednym z donośniej brzmiących. Teraz tej kontroli prawie nie ma. Choć jest co kontrolować.

O wspomnianych powyżej ustawianych konkursach w Warszawie z uporem i konsekwencją pisze od wielu tygodni niemal wyłącznie stołeczny dodatek “Gazety Wyborczej”. Czytam go z uwagą i właśnie z wrażeniem deja vu. Koledzy z “Gazety” mogą mieć poczucie pewnej konsternacji i przeżywać przy tej okazji to, co tzw. dziennikarze prawicowi niejednokrotnie przerabiali w przeszłości: nikt inny w mediach tego tematu nie podejmuje, nikt publikacjami się nie przejmuje, a zdemoralizowani tym faktem politycy PO mogą informacje “Gazety” całkowicie lekceważyć.

Jak ostatnio Julia Pitera, pytana przez “Wyborczą”, czy będzie interweniować w sprawie ustawionych konkursów, odpowiedziała dziennikarzom: “nie będę bronić tchórzy”. Pani minister chodziło o to, że nikt z przegranych w konkursach nie miał odwagi się poskarżyć. Zatem, najwyraźniej nie ma się czym zajmować. Czemu mogła coś takiego powiedzieć? Znów – najwyraźniej czuła, że może sobie na to pozwolić.A właśnie poczucie polityków, że na coś “mogą sobie pozwolić” jest tak demoralizujące i niebezpieczne. Być może właśnie tym należy tłumaczyć, że PO zdecydowała się przedstawić w Sejmie projekt ustawy medialnej jawnie podporządkowującej media publiczne rządowi i uzależniające media komercyjne od władzy. Najwyraźniej Platformie wydawało się, że i to “przejdzie”.

Fasada, którą prezentują nam politycy i ich specjaliści od marketingu na razie nie jest jeszcze tak szczelna, by dokładnie zasłonić wszystko to co za nią się dzieje. Zza scenografii tu i ówdzie przedziera rzeczywistość. A to informacje o przeszłości szefów ABW, a to o związkach partii rządzących z potężna firmą handlującą paliwami.

To, co nasze czasy istotnie różni od przedrywinowskich, to nieco większa przestrzeń medialna, nieco szerszy pluralizm. Trzeba tej wartości strzec jak źrenicy oka i być może zrozumieją to także liderzy PO. Wszak leży to w dobrze pojętym interesie ekipy rządzącej i aspiracji prezydenckich jej lidera.

Skomentuj na blog.rp.pl

Co jakiś czas pojawia się konstatacja, że po dojściu do władzy Platformy Obywatelskiej i odzyskaniu wpływów przez wspierający jej rządy establishment III RP, wracają do życia publicznego standardy, obyczaje i ludzie sprzed afery Rywina. Jak wiadomo w niecałe 100 dni po przejęciu władzy przez PO już sama afera stanęła pod znakiem zapytania – białostocka prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie grupy trzymającej władzę. Trzeba zatem przyjąć, że nie było ani grupy, ani w związku z tym afery, bo kto właściwie miałby wysyłać Rywina z propozycją łapówki?

Pozostało 96% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości