Nie masz wrażenia, że nagroda dla dziennikarza sportowego budzi niepokój? Honory są dla redaktorów zajmujących się polityką, sprawami społecznymi, wytrawnych reportażystów, a nie piszących o sporcie...
Stefan Szczepłek:
Mnie też to niepokoi, tym bardziej że dziennikarze sportowi mają łatwiej. Żyją w magii liczb i sprawdzalnych faktów: bramek, punktów, sekund. Starają się opisywać rzeczywistość, a nie ją kreować. Dziennikarz polityczny może dość łatwo stać się dziennikarzem partyjnym, sportowy raczej nie ma podobnych możliwości, nie przychodzi mi do głowy kandydować np. na prezesa PZPN.
Skąd w tobie nieustająca pasja do opisywania piłki nożnej, zwłaszcza polskiej, w której porażek jest więcej od zwycięstw?
Patrzę na to inaczej i po prostu lubię to wszystko. Jestem warszawiakiem, ale chodzę na mecze Legii i Polonii. Nie widzę różnicy między Wisłą a Cracovią. Ortodoksyjni kibice mają mi to oczywiście za złe. Opisując mecze, staram się pamiętać o tym, by nie krzywdzić, ale i nie podlizywać się kibicom.