Ale politycy to nadzwyczajni ludzie posługujący się logiką w swej sublimacji nieosiągalną dla zwykłego śmiertelnika. Oto znane od pamiętnej decyzji Donalda Tuska stanowisko partii rządzącej da się streścić następująco: Ponieważ uważamy, że ta cała prezydentura to pic na wodę, fotomontaż, zawracanie Wisły kijem i robota dla trutniów o przerośniętym ego, posyłamy naszych dwóch najlepszych ludzi, by się zagryźli, a potem wydamy dziesiątki milionów, by jeden z nich mógł sobie na te prezydenckie żyrandole spozierać o każdej porze dnia i nocy.
Okładają się więc pałkami dwaj dżentelmeni, z których jeden skończył Oksford, a drugi ma wąsy, a potem ten drugi, zwycięski, będzie, przy entuzjazmie mediów, walić cepem każdego, kto mu na drodze do pałacu gotów stanąć. Ot, logika, przy której normalny Polak wymięka.
A propos wymięka, to ostatnio przygoda ta spotkała eurodeputowanego Migalskiego. Poseł doktor Migalski dowiedział się, że za film o Jaruzelu z telewizji wyrzucono dziennikarkę, a brała w tym udział jego własna partia. Wysmażył więc, w stanie moralnego wzburzenia, tekst, w którym postawił fundamentalne i skądinąd trafne pytanie, po co komu tak cyniczny, a w dodatku fajansiarsko nieudolny PiS. I napomknął, że on w tej sytuacji wymięka.
W tej samej sprawie – kompletnego uwiądu partii i jej nieprzydatności do czegokolwiek – wpis znacznie krótszy wysmażył w trakcie ostatniego kongresu jego partyjny kolega z parlamentu całkiem już polskiego Paweł Poncyljusz. Każdy przeciętny człowiek, dochodząc do, słusznych w jakiejś mierze, wniosków, do jakich doszli oni, powiedziałby "Adios muchachos" i ewakuowałby się z tej smętnej zgrai czym prędzej.
Tak postąpiłby, jako się rzekło, każdy człowiek przeciętny. Ale przecież nie jednostki tak nieprzeciętne! Te w najlepsze zostają w PiS, bo jakkolwiek partia ta jest szkodliwa i niepotrzebna, to diety, i owszem, te są potrzebne, słuszne i zbawienne.