Do niedawna rząd Donalda Tuska był całkowicie bezbarwny. Jedyną jego cechą charakterystyczną był uśmiech i bagatelizowanie problemów. Trudno było wskazać priorytety rządu czy cel polityczny – poza wygraniem następnych wyborów. Kiedy na świecie wybuchł kryzys, też długo zwlekano z przyznaniem, iż i u nas sytuacja jest trudna.
[srodtytul]Wbrew trendom[/srodtytul]
Ale od pewnego momentu premier sprawia wrażenie, jakby złapał drugi oddech i zaczął odnajdywać się w trudnej sytuacji. Początkowo kryzysową sytuację starało się wykorzystać Prawo i Sprawiedliwość, które próbowało pokazać, że to ono jest partią zdolną się zmierzyć z trudnym czasem. Ale na efektowne billboardy z Jarosławem Kaczyńskim i trzema damami PiS szef rządu odpowiedział niedawnym sejmowym przemówieniem i akcją w Brukseli.
Donald Tusk zdecydował, by iść wbrew ogólnoeuropejskim i światowym trendom w walce z kryzysem. Nie uległ powszechnym nawoływaniom o pompowanie pieniędzy w gospodarkę. Decydując się na pilnowanie deficytu i dokonanie cięć w budżecie, na dążenie do wejścia do strefy ERM2, na ogłoszenie, że Polska nie potrzebuje pomocy finansowej, okazał się pierwszy raz od czasu objęcia władzy przywódcą. Politykiem umiejącym iść pod prąd.
Po raz pierwszy sprawiał wrażenie, że ma jakieś poglądy, że skądś się wywodzi, że kieruje się czymś więcej niż słupkami sondażowymi. Oczywiście chciałoby się, żeby był bardziej konsekwentny, by cięcia budżetowe były głębsze, by podjął radykalne działania ułatwiające działalność przedsiębiorcom.