Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow oświadczył: "Rosja do końca nie rozumie, dlaczego trzeba podejmować jakieś kroki o charakterze wojskowo-technicznym, budować jakieś obiekty wojskowe, tworzyć infrastrukturę militarną w bezpośrednim sąsiedztwie granic Federacji Rosyjskiej". Było także o zapoczątkowaniu europejskiego wyścigu zbrojeń.
Rosja dziwi się i oburza, że w jej "bezpośrednim sąsiedztwie" podejmowane są jakieś inicjatywy obronne. Tak się składa, że w "bezpośrednim sąsiedztwie" Rosji znajduje się Polska. Oznacza to ni mniej, ni więcej tylko deklarację, że Rosja nie zaakceptuje budowy w naszym kraju systemu obronnego, który mógłby przeciwstawić się jej potencjalnej agresji.
Wyobraźmy sobie, że to nasz kraj zacznie się domagać ograniczenia potencjału militarnego Rosji pod – ze wszech miar zasadnym – hasłem, że z naszej strony nic jej nie grozi. Wystąpienie takie uznane zostałoby za absurd. A przecież to kraje naszego regionu zagrożone są imperialną recydywą Moskwy, a pomysł agresji na nią ze strony któregokolwiek z nich jest rzeczywiście nonsensowny.
W okołokremlowskich środowiskach ekspertów za strategiczny cel uznawana jest finlandyzacja Europy, a obecnie jako realny projekt finlandyzacja rosyjskiego "limitrofu", czyli krajów przygranicznych, innymi słowy: "bezpośredniego sąsiedztwa". Finlandyzacją określano status Finlandii w okresie zimnej wojny.
Była ona państwem, które prowadziło niezależną politykę wewnętrzną, ale jej polityka zagraniczna ograniczona była przez Moskwę. Ten status Finlandia sobie wywalczyła i był on obiektem zazdrości mieszkańców Układu Warszawskiego. Za cały komentarz do bajeczek o "przełomie" w stosunkach polsko--rosyjskich wystarczy przytoczone wystąpienie Ławrowa: żądanie, abyśmy się zrzekli naszego potencjału obronnego.