Bezpieczna niezależność prezydenta Komorowskiego

Nie należy przeceniać iskrzeń między premierem a prezydentem. Nie łudźmy się! Donald Tusk, Bronisław Komorowski i Grzegorz Schetyna mają zbliżone poglądy na wiele spraw. Mają też zbliżone interesy. Dlatego niezależna polityka prezydenta Komorowskiego nigdy nie pójdzie w poprzek tej uprawianej przez premiera Tuska – pisze publicysta „Rz”

Publikacja: 12.07.2010 01:13

Bronisław Komorowski zapewne będzie próbował budować własną strefę wpływów. Ale nie należy się spodz

Bronisław Komorowski zapewne będzie próbował budować własną strefę wpływów. Ale nie należy się spodziewać, że tarcia te przerodzą się w poważniejszy konflikt z premierem czy marszałkiem Schetyną

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Pierwsze słowa, decyzje i gesty Bronisława Komorowskiego mówią już nam co nieco o politycznej strategii nowego prezydenta. Co ciekawe, te słowa i gesty po wyborze wydają się być dużo wyrazistsze niż te z czasów kampanii wyborczej, podczas której kandydat Platformy Obywatelskiej zdawał się robić wszystko, by nic nie powiedzieć. Ostatnie gesty i słowa są natomiast wyraziste, czasem wręcz zaskakujące. Ale próbując je właściwie zinterpretować, nie warto ich przeceniać.

[srodtytul]Pominięty Tusk[/srodtytul]

Podczas wieczoru wyborczego Komorowski, tuż po ogłoszeniu wyników dziękował wielu osobom, ale ani słowem nie wspomniał o Donaldzie Tusku ani Platformie Obywatelskiej. Za jego plecami nie widniało pomarańczowe logo największej polskiej partii, ale gładka ściana.

[wyimek]Nowy prezydent zapewne jeszcze wielokrotnie będzie manifestował swoją niezależność, czasem nawet w sposób irytujący dla premiera czy marszałka Sejmu, ale żadnych realnie groźnych ruchów wobec Platformy i jej rządu nie wykona[/wyimek]

Niewątpliwie prezydent elekt chciał pokazać, że jest przeciwieństwem śp. Lecha Kaczyńskiego, który po ogłoszeniu wyniku poprzednich wyborów wypowiedział słynne zdanie: „Panie prezesie, melduję wykonanie zadania”. Komorowski nie tylko nie zameldował nic przewodniczącemu swojej partii, ale wyraźnie go ignorował. Na mównicę po ogłoszeniu wyników i wystąpieniu zwycięskiego kandydata nie wszedł Donald Tusk, ale Władysław Bartoszewski.

Podobnie podczas uroczystości wręczania prezydentowi elektowi wyników wyborów. Komorowski odwoływał się do Lecha Wałęsy, Tadeusza Mazowieckiego, ale nie do Donalda Tuska.

Wszystko też wskazuje na to, że ze sztabu wyborczego, który zorganizował mu zwycięską kampanię, do Kancelarii Prezydenta nie wejdzie nikt lub prawie nikt. I nie wydaje się, że stanie się to tylko dlatego, iż – jak powiedział Sławomir Nowak – prawdziwa polityka jest gdzie indziej. Wszak ludzie, którzy pracowali w sztabie, wcale nie zajmują atrakcyjnych stanowisk. Nie zajmują ich ani Rafał Grupiński, Sławomir Nowak czy Małgorzata Kidawa-Błońska, ani inni politycy Platformy, którzy pracowali na zwycięstwo kandydata PO.

Wszystko wskazuje więc na to, że po prostu nikt z nich ofert pracy od prezydenta elekta nie dostał.

[srodtytul]Znajomi prezydenta[/srodtytul]

Pierwsze decyzje personalne pokazują za to, że Komorowski chce zbudować własne zaplecze z ludzi niezwiązanych ściśle z Platformą. Jacek Michałowski, najważniejsza postać w nowej Kancelarii Prezydenta, nie jest kimś zależnym od partii Tuska.

Swoją drogą to akurat ciekawa nominacja. Podczas trudnego okresu po 10 kwietnia Michałowski, który od lat funkcjonował poza życiem politycznym (a na pewno poza życiem partyjnym) zachowywał się jak rasowy urzędnik, a nie jak polityk. Osoby pracujące w Kancelarii za czasów śp. Lecha Kaczyńskiego, z którymi miałem okazję rozmawiać, wyrażały się o nim jak najlepiej. I – jak podkreślały – same były tymi dobrymi opiniami zaskoczone, bo wcześniej nie oczekiwały po p. o. szefie Kancelarii wiele dobrego.

Także za gafy i niezręczności, które w tej kampanii popełniał Bronisław Komorowski, z pewnością nie należy winić Michałowskiego. Musiały być one bowiem autorstwa samego kandydata na prezydenta.

Człowiekiem Platformy sensu stricte nie jest też generał Stanisław Koziej, szef BBN. Co prawda na początku rządów PO był on wiceministrem obrony, ale odszedł z MON, nie będąc zadowolony z polityki ministerstwa.

Ogromnym zaskoczeniem dla wszystkich – nie tylko opinii publicznej, ale i czołowych polityków Platformy Obywatelskiej – było tajne powołanie do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Jana Dworaka i Krzysztofa Lufta. Trudno oczywiście powiedzieć, by były to osoby Platformie niechętnie, ale też nie da się ich z czystym sumieniem określić mianem ludzi Platformy. Co najwyżej, że są to ludzie Komorowskiego (na pewno kimś takim jest Krzysztof Luft). Jeszcze raz chcę podkreślić – z pewnością nie są oni dla Platformy niewygodni, ale też Komorowski chyba po raz pierwszy dał partyjnym liderom – Donaldowi Tuskowi i Grzegorzowi Schetynie – solidnego prztyczka w nos, powołując „swoich”, a nie „ich” ludzi.

I choć trudno odmówić im kompetencji, fakt pozostaje faktem – prezydent elekt powołał do KRRiT swoich znajomych. Jan Dworak od wielu lat blisko przyjaźni się z Komorowskim, a Luft pracował dla niego w ostatnich latach w Sejmie. Trudno teraz Komorowskiemu będzie mówić, że powołał ludzi niezależnych i że kierował się wyłącznie merytorycznymi przesłankami.

Z politycznego punktu widzenia ważne jest jednak także to, że prezydent elekt powiedział głównym graczom z Platformy wprost: już jestem samodzielny i nawet nie uważam za stosowne konsultować z wami swoich decyzji. Po twarzach nowego marszałka Sejmu i premiera widać było, że nie wprowadził ich tym w ekstatyczną radość.

Czy to wszystko świadczy o tym, że zaczęła się wojna w Platformie, jak chcieliby niektórzy komentatorzy? To zdecydowanie za dużo powiedziane.

[srodtytul]Pozorowana samodzielność[/srodtytul]

Zapewne w czasie tej prezydenckiej kadencji nie obędzie się bez tarć, a wobec marszałka Schetyny – zwłaszcza wobec niego – Komorowski będzie okazywał nie tylko samodzielność, ale i wyższość. I zapewne będzie próbował budować własną strefę wpływów. Ale nie należy się spodziewać, że tarcia te przerodzą się w poważniejszy konflikt. Taki konflikt nie leży ani w interesie Tuska, ani Schetyny, ani Komorowskiego. Natomiast w ich interesie jest, na razie, by na zewnątrz wyglądało na to, że prezydent jest samodzielny.

Premier Donald Tusk – szczególnie przed przyszłoroczną kampanią parlamentarną – będzie zapewne chciał pokazać, że nie ma w Polsce pełni władzy, że współpraca między nim a prezydentem Komorowskim nie jest wcale taka łatwa, lekka i przyjemna, no i przede wszystkim wciąż trzeba walczyć z groźnym PiS. Zdystansowany umiejętnie prezydent może mu w tej walce raczej pomóc niż zaszkodzić. A Komorowski zapewne będzie wolał, by następny rząd był rządem Donalda Tuska, a nie Jarosława Kaczyńskiego. Bo i urzędowanie w Pałacu Prezydenckim, gdyby nowym premierem został szef PiS, byłoby bez wątpienia przykrzejsze.

Zapewne więc prezydent Komorowski będzie jeszcze wielokrotnie manifestował swoją niezależność, czasem nawet w sposób irytujący dla premiera czy marszałka Sejmu, ale żadnych realnie groźnych ruchów wobec Platformy i jej rządu nie wykona. A wtedy, kiedy będzie trzeba, bez szemrania rząd wesprze. I tak naprawdę, przynajmniej do najbliższych wyborów po cichu, ale zgodnie Komorowski i Tusk będą współpracować.

[srodtytul]Teatr gestów[/srodtytul]

Natomiast będziemy zapewne widzami teatru gestów. Nie wykluczam, że nowy prezydent będzie je wykonywał także w stronę PiS i SLD, czy w każdym razie elektoratów tych partii. Będzie chciał pokazać, że nie jest dla nich groźny. W języku propagandy nazywa się to: „będzie chciał pokazać, że jest prezydentem wszystkich Polaków”. Takiemu prezydentowi jest bowiem znacznie łatwiej podchodzić do kolejnych wyborów. A Komorowski musi przecież mieć świadomość, że kadencje prezydentów nie są wieczne. Ale żeby utrzymać poparcie ponad połowy wyborców, musi zwracać się nie tylko do wyborców Platformy.

Stąd będzie się zapewne miotał od ściany do ściany i od czasu do czasu popełniał takie niezręczności, jak wypowiedź o krzyżu postawionym przez harcerzy przed Pałacem Prezydenckim. Przyzwoitość nakazywałaby powstrzymanie się z tak poważnymi decyzjami, jak ta o przenoszeniu symboli. Tyle że w tym wypadku nowy prezydent robi zapewne ukłon w stronę tej części wyborców, którzy nie przepadają ani za krzyżami, ani za mitologią zmarłego prezydenta.

Wracając do możliwych iskrzeń na linii premier–prezydent–marszałek Sejmu – nie należy ich przeceniać. To, że politycy piastujący trzy najważniejsze funkcje w państwie, należą, bądź należeli do jednej partii, nie znaczy, że każda różnica zdań czy interesów jest jakąś wielką sensacją. Platforma Obywatelska stała się tak gigantycznym ugrupowaniem, które obsiadło tak wiele urzędów, w którego rękach jest tak wiele kluczowych decyzji, że trudno się dziwić, iż w tym wielkim worze od czasu do czasu będzie się kotłować.

Ale nie łudźmy się – i Donald Tusk, i Grzegorz Schetyna, i Bronisław Komorowski mają bardzo zbliżone poglądy na wiele spraw. Mają też zbliżone interesy. Dlatego pozornie czy realnie niezależna polityka prezydenta Bronisława Komorowskiego nie będzie szła w poprzek tej uprawianej przez Donalda Tuska.

A nie można także wykluczyć, że niektóre spory między rządem a prezydentem mogą być po prostu sprawnie wyreżyserowanym spektaklem na użytek publiczności.

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości