Afgańska dekada: sukcesy, które nic nie znaczą

Gołym okiem widać, że dziesięć lat po rozpoczęciu interwencji USA Afganistan jest bezpieczniejszy niż był.

Publikacja: 07.10.2011 22:23

Ale największe zagrożenia nie zostały jeszcze zażegnane Historia zna niewiele wojen, o których wiadomo było, kiedy się skończą. Ta w Afganistanie skończy się w roku 2015 – gdy koalicja z Amerykanami na czele zakończy przekazywanie rządowi w Kabulu odpowiedzialności za kraj. Ten proces już się rozpoczął i im dalej w las, tym silniej tryskają optymizmem przedstawiciele NATO. Z jednej strony ma on swoje podstawy. Z drugiej jednak dużo jest w nim myślenia życzeniowego. W Kabulu, gdzie rozmawiałem niedawno z wysokimi rangą dygnitarzami z NATO, dawno nie słyszałem takiego zachwytu.

Wszystko idzie dobrze: talibowie są w odwrocie, afgańska armia rośnie w siłę i w wielu rejonach Afganistanu funkcjonuje samodzielnie, władza centralna ma coraz więcej do powiedzenia w terenie, prawie wszędzie jest dostęp do edukacji, buduje się drogi. Jeśli uda się utrzymać ten trend – przekonują koalicjanci – Afganistan będzie w stanie przetrwać bez militarnego wsparcia z zewnątrz.

NATO nie myli się w ocenie obecnej sytuacji. W Kabulu kwitną centra handlowe, główne arterie miasta są oświetlone i pokryte asfaltem. Działają szkoły. Nie ma już reglamentowania prądu i miasto wreszcie nie tonie w mroku. To wszystko działa – choć bezpieczeństwa na ulicach pilnują już nie siły koalicji, lecz Afgańczycy.

Malkontent może powiedzieć, że spokój w Kabulu o niczym nie świadczy, bo prawdziwa wojna toczy się na południu. Sęk w tym, że tam też jest spokojniej. W Laszkar Gah, stolicy prowincji Helmand, którą jeszcze trzy lata temu trzęśli talibowie, też działają szkoły, a nawet fabryki. Jeszcze rok temu guber- natorzy dystryktów w Helmandzie poruszali się po prowincji tylko drogą powietrzną pod osłoną nocy. Dziś jeżdżą samochodami w biały dzień.

To prawda, że nadal są tam zakazane rewiry, ale jest ich coraz mniej. Afgańska policja regularnie przechwytuje narkotyki, dzięki czemu produkcja opium i heroiny w Helmandzie w tym roku wyraźnie spadła (choć to nadal światowy lider narkoprzemysłu). Wreszcie talibowie to dziś kilkutysięczna zgraja zdolna już tylko do nękania ludzi sporadycznymi atakami.

To wszystko prawda, tak jak prawdą jest, że NATO nie obiecuje wcale, że 1 stycznia 2015 Afganistan stanie się oazą spokoju. – Nigdy nie mówiliśmy, że zrobimy tu drugą Szwajcarię – powiedział mi jeden z natowskich dyplomatów. – Jeżeli za kilka lat sytuacja w Afganistanie nie będzie odbiegać od tego, co jest w Pakistanie czy Indiach, uznamy to za sukces. Te kraje mają problem z radykałami, ale oni nie zagrażają strukturom państwa. Wierzę, że tu będzie podobnie.

Ta wiara oznacza jednak bagatelizowanie problemów, które okażą się kluczowe, gdy Afgańczycy staną na własnych nogach. Trzeba znaleźć sposób na to, jak wyeliminować talibów albo zaprząc ich do rządzenia – także tych, którzy sterują rebelią z Pakistanu. W przeciwnym razie rząd centralny raczej znajdzie się w tarapatach. Trudno oczekiwać, by pospiesznie wyszkolona afgańska armia poradziła sobie z wrogiem, z którym nie radziły sobie siły koalicji. Nawet bardzo osłabionym. Wtedy dopiero okaże się, ile są warte tak reklamowane dziś przez NATO sukcesy.

Ale największe zagrożenia nie zostały jeszcze zażegnane Historia zna niewiele wojen, o których wiadomo było, kiedy się skończą. Ta w Afganistanie skończy się w roku 2015 – gdy koalicja z Amerykanami na czele zakończy przekazywanie rządowi w Kabulu odpowiedzialności za kraj. Ten proces już się rozpoczął i im dalej w las, tym silniej tryskają optymizmem przedstawiciele NATO. Z jednej strony ma on swoje podstawy. Z drugiej jednak dużo jest w nim myślenia życzeniowego. W Kabulu, gdzie rozmawiałem niedawno z wysokimi rangą dygnitarzami z NATO, dawno nie słyszałem takiego zachwytu.

Pozostało jeszcze 81% artykułu
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: 10 powodów, dla których powinno się ponownie przeliczyć głosy
Publicystyka
Marek Migalski: Po co nam w ogóle wojsko?
Publicystyka
Ukraiński politolog: Tango na grobach ofiar Wołynia niczego nam nie da
Publicystyka
Ćwiek-Świdecka: Odejście Muchy to nie tylko sprawa polityczna. Mogą stracić też dzieci
Publicystyka
Izrael – Iran. Jak obydwa kraje wpadły w spiralę zemsty i odwetu