Piotr Zaremba w analizie, którą opublikował na portalu wpolityce.pl zauważa:
Podobno przez chwilę (pytanie jak długą?) Jarosław Kaczyński wierzył, pod wpływem rad Artura Balazsa, że realne jest wywołanie wnioskiem o konstruktywne votum nieufności zamętu w szeregach samej PO. Dziś już w to naturalnie nie wierzy, gołym okiem zresztą widać, że profesor Piotr Gliński raczej nie uzyska w parlamencie poparcia nikogo poza wnioskodawcami.
Także gołym okiem zauważamy, że profesor jest kandydatem zapewne którymś z kolei – nie pasuje wszak do opisu przedstawionego w TVN przez Mariusza Kamińskiego, kiedy cały pomysł się pojawił. W tym sensie początkowe ambitne założenia tej akcji zderzyły się z realiami.
Czy cała akcja miała i ma sens?
Jedni będą akcentowali złe wrażenie wynikłe z sejmowej porażki poprzedzonej przez upokorzenia, jakich nie oszczędzą całkiem nieznanemu Glińskiemu zarówno pozostałe partie, jak i główne media. Inni podkreślą dobre wrażenie, jakie pozostanie po wystawieniu bezpartyjnego profesora z trochę odmiennej bajki, przez partię wciąż pomawianą o radykalizm. Moim zdaniem tego dziś nie da się po aptekarsku zmierzyć.