Czy Biełsat to sukces?
Tak! Oczywiście, wierzyłam, że nam się uda, ale nie spodziewałam się aż takich efektów. Gdy w 2009 r. pisaliśmy biznesplan na lata 2010–2012 dla szwedzkiej agencji rządowej SIDA, zakładaliśmy cel – 300 tys. widzów. A teraz liczbę oglądających nas choćby sporadycznie oceniamy na 900 tys., z czego połowa ogląda nas stale. Ale potwierdziły się dwie moje tezy. Pierwsza, że stale wzrastać będzie liczba anten satelitarnych na Białorusi, a my nadajemy przez satelitę. I druga, że ludzie są z natury ciekawi i zainteresuje ich... choćby to, jak wyglądają prezenterki.
Jak się to przedsięwzięcie zaczęło?
13 grudnia 2005 r. zostałam zatrzymana na lotnisku w Mińsku, nie wpuszczono mnie na Białoruś. Moja kariera korespondenta zagranicznego legła w gruzach. Pomyślałam, że można by stworzyć telewizję satelitarną, nadającą na Białoruś z zewnątrz. Nawiązałam współpracę z Andrzejem Godlewskim z TVP 1, który też wyszedł z podobną inicjatywą. Liczyliśmy na jakieś pieniądze europejskie, ale widać było, że nie będzie to łatwe. Przełomem było spotkanie Aleksego Dzikawickiego, który zaczął budować redakcję informacji – zaczął zbierać wraz z innymi kolegami, głównie Pawlem Mazhejką, białoruską część zespołu. Uznałam, że powinnam działać, a nie tylko pisać projekty, z których wyszłyby co najwyżej dwie konferencje po pięćdziesiąt osób każda. Z tego nie byłoby telewizji. I dlatego po prostu zaczęliśmy działać.
Kluczowe dla nas było, że mieliśmy poparcie dwóch największych partii – PO i PiS. Ten ich konsensus na szczęście jeszcze trwa, choć drżę na myśl, że mógłby się załamać