Narzekanie na internet nie jest niczym nowym - a nawet jest uzasadnione. To przez internet dziennikarstwo schodzi na psy (wystarczy spojrzeć na niniejszy portal!), kwitną oszołomstwo i spiskowe teorie, Tomasz Lis ma dodatkową przestrzeń na rozplenianie swoich przemyśleń, a bodaj co czwarta czy piąta to ordynarne porno. Lecz o ile wszyscy na tę sieć narzekamy, to mało kto wysunąłby tak odważny postulat jak Robert Samuelson, znany amerykański publicysta "Washington Post".
Gdybym mógł, zlikwidowałbym internet. To technologiczny cud naszej epoki, ale nie - jak wielu ludzi sobie wyobraża - symbol postępu. Wręcz przeciwnie. Świat byłby lepszy bez niego.
- pisze Samuelson. I uzasadnia:
Przyznaję, że [internet] daje oszałamiające możliwości: natychmiastowy dostęp do ogromnej ilości informacji, przyjemności Youtube'a i iTunes, wygoda GPS i wiele innych [udogodnień]. Ale zalety internetu są stosunkowo skromne w porównaniu do poprzednich przełomowych technologii, a w dodatku wiąże się z nim przerażające zagrożenie: cyberwojna. W czasie ostatniej kontrowersji z przeciekami z NSA, tym wyraźniej widzimy tę wadę internetu.
Mimo że wojna przenosi się do cyberprzestrzeni, jej efekty mogą byc bardzo namacalne.