Polska w kapeluszu Rokity

Przeraźliwy, żrący fetor zawisł w powietrzu. Olbrzymka o cerze usianej czerwonymi cętkami żuła ser cuchnący tak, jakby do kabiny wtargnęło stado chorych słoni.

Publikacja: 01.03.2014 20:28

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Anna Kozicka–Kołaczkowska

Foto: archiwum prywatne

„This is my breakfest!" – ucięła protest sąsiadów zastygłych z dzikim wytrzeszczem oczu. Doniosła, najwyraźniej obowiązująca cały świat waga śniadania obywatelki brytyjskiej w jej pojęciu dostatecznie tłumaczyła sprawę. Gdy wezwano na ratunek stewardessę, ta uśmiechnęła się profesjonalnie, a po chwili zaczęła rozpylać aerozol o zapachu kwiatu pomarańczy. Niezłomne prawo Angielki do śniadania w niemieckim samolocie także dla niej tłumaczyło się samo przez się bez problemu.

A już wcześniej sprawa kapeluszy i płaszczy Rokitów mało mnie śmieszyła. Jeżeli w konflikt z pruską obcesowością i kulturą niemieckich służb mundurowych wszedł zwolennik manier tak wyszukanych jak krakowski poseł, to ja niezbyt wierzę także w niemiecką wersję zajścia z Protasiewiczem na lotnisku we Frankfurcie.

Przygoda Protasiewicza to wprawdzie ożywczy prysznic dla rzeczników euromiłości, lecz jeśli Protasiewicz powinien polec, to na pewno nie z racji tej idiotycznej historii. Nie sądzę także, by Polak przy zdrowych zmysłach mógł cieszyć się z uziemienia polskiego europosła, kimkolwiek by on nie był. By chciał wzywania go na dywanik, zamiast wzięcia go w obronę przez Van Rompuya.

Już widzę na miejscu Protasiewicza Rosjanina, nawet takiego bez immunitetu. Na żołnierskie, słowiańskie słowo niemieckie kamerki skryłyby się grzecznie w plecaczkach. Tymczasem, upartyjnieni Polacy, i ci mądrzejsi, i ci głupsi, z uciechą rozgrywają się sami na podrzucony temat. Bo też czegóż nie pomyślą sobie „niemieccy czytelnicy Bilda"!

A przecież w obecnym, nienormalnym czyli polskim, stanie rzeczy, nasze euroumizgi i tak nie mają szans. Jeżeli niemiecka gazeta napisze: - „Protasiewicz wziął walizkę" - to Niemiec wie świetnie, co ma myśleć. Jeżeli Polak walizkę, to nie swoją. Nie „wziął", tylko ukradł.

Najwyraźniej nie mamy większych zmartwień, mimo że tuż za granicą szykuje się wojna domowa. Wielkich dziennikarzy ci u nas dostatek, ale żaden z nich dotąd nie wie, jakie to niezidentyfikowane, nieoznakowane i opancerzone jednostki uparcie suną na Zachód. Może w TVP znowu liczą na Beatę Tadlę. Może brakło im już kogoś nietchórzliwego, a ocknęli się, że pod świst ostrych kul zręczniej jednak wysyłać osobę rosłą, brzydką, bezdzietną i najlepiej faceta.

Najwyższa pora, by ktoś wreszcie dowiedział się na miejscu, co za kosmici jadą ku nam w setkach niezidentyfikowanych jednostek opancerzonych. Granie Niemcom na nerwach przez cytowanie hasła ulubionego bohatera Wołoszańskiego i TVP Historia, to naprawdę kicha. Głupota warta wstrząsającego tweeta, a nie czasu w mediach, gdy za progiem wojna. Ktoś chyba liczy, że dno polskiej głupoty jest najgłębszą czarną dziurę we wszechświecie.

W tej naszej nędzy jest jednak światełko w tunelu. Pruski służbista przeprosiłby Protasiewicza i z radością odnalazłby mu bagaż, gdyby Protasiewicz dokonał w Brukseli tego, po co się znalazł w Europarlamencie.

Gdyby wspólnie z innymi Polakami przeforsował w Brukseli energetykę opartą na węglu, to wiatraki wrogie ludziom i mordercze dla ptaków, przerobiłoby się na żyletki, a Polacy weszliby do Niemiec budować koksownie. Gdyby Polacy w Brukseli skłonili Niemców, by to oni zamknęli swoje stocznie i fabryki samochodów, a złożyli sobie ze złomu elektrownię jądrową w Tyrolu, Schwarzwaldzie, lub pod Berlinem, to oszczędziłoby się nasze Mazury i nas oraz parę innych rzeczy, a my zyskalibyśmy na człowieczeństwie. Teraz jednak Niemcy kpią z Polaków i z ochrony środowiska, obmyślają absurdy i kary za świetny stan ekologiczny polskich lasów, toteż polski europoseł, poseł i senator może zawsze i z medialnym sukcesem liczyć na kajdanki na każdym dworcu a jego kapelusz permanentnie narażony jest na zdeptanie i sfotografowanie na uciechę byle gazetki dla ksenofobicznych analfabetów.

Dlatego polscy posłowie powinni pracować bez wytchnienia, by to Niemcy przyjechali do nas do roboty na czarno. Rodak, pracujący u Niemca, który wzrokowo zmierzył procent alkoholu we krwi Protasiewicza i doniósł na niego do mediów, może by wówczas się nie wyrywał.

Nauka szacunku dla Polaka winna iść w parze ze spuszczeniem batów niemieckiej reprezentacji w piłce, na wzór pięknych sukcesów w skokach narciarskich.

Nie czas zwłaszcza na śmieciowe wieści „Bilda", gdy natychmiast trzeba nam stawiać na siły zbrojne i własne służby mundurowe. Nie ma sensu kajać się wobec Van Rompuya do kupy z panią Ashton, którzy nie kiwną palcem nawet w obronie godności jednego Protasiewicza, a cóż dopiero marzyć o obronie życia większej liczby polskich obywateli. Ani jego, ani jej także dotąd kompletnie nie zaintrygowały naszywki jednostek, które wciąż jadą na Zachód i zajmują pozycje strategiczne. Dla nas w tej chwili super ważne jest, czy i ile my mamy transporterów opancerzonych. Polakom na Ukrainie należy się ochrona choćby taka, jaką mają Rosjanie na maleńkim Krymie. We Lwowie, Tarnopolu, Żytomierzu i innych miastach Ukrainy tysiące Polaków mogą jej potrzebować już wkrótce.

Niewykluczone też, że przyszła na nas pora odrywać od uniformów orzełki i naszywki identyfikujące. Może czas pytać: - rogatywki bez orzełków, czy czapki okrągłe z PRryL-u bez wrony dla niepoznaki? Czy mamy odpowiednią ilość mundurów bez emblematów? Czy raczej trzeba liczyć na grupy rekonstrukcyjne? Niemieccy antyfaszyści proroczo opluwali je już dwa lata temu podczas Marszu Niepodległości, a Polaków w Niemczech są miliony. W Berlinie, za Szczecinem i Zgorzelcem Polacy wykupili bodaj więcej nieruchomości, niż dedeerowcy. Mają tam jakąś ochronę? A może wykopać z ogrodów niemieckie hełmy z ostatnich wojen?

Bo przecież, gdyby Polacy w kraju i na świecie mogli liczyć na taką ochronę, jaką mają obywatele Krymu, gdyby czuli za sobą siłę państwa, to najdurniejsi czytelnicy „Bilda" nie denerwowaliby się polskim brakiem słynnej, niemieckiej kultury. Stewardessa Lufhansy ochoczo powiesiłaby płaszcze Rokitów w kabinie pilotów, na kapitańskim wieszaku. Z szacunkiem ulokowałaby na półce ich eleganckie kapelusze. Zaserwowałaby znakomitym gościom lampkę czegoś ekstra z zapasów dla VIP-ów, by w ostatniej chwili nieśmiało poprosić o autograf. Swoją, historyczną zdobycz oprawiłaby w ramki, a wreszcie zapisała ją w testamencie najmądrzejszemu wnukowi.

W przeciwnym razie, Protasiewicz będzie dalej ćwiczony i przez Rompuya, i przez niemiecki sąd, i przez świadkujących żołdaków niczym pierwszy, lepszy menel, a naród niemiecki przenigdy nie wybaczy nam obozów oraz zbrodni na niemieckich antyfaszystach, obszaru naszych pięknych lasów i paru innych rzeczy.

Każdemu posłowi i senatorowi koalicji, który 10 stycznia 2014 zagłosował za ustawą o braterskiej pomocy obcych służb, życzę zatem szczerze osobistego uścisku euromiłości z niemieckim mundurowym.

„This is my breakfest!" – ucięła protest sąsiadów zastygłych z dzikim wytrzeszczem oczu. Doniosła, najwyraźniej obowiązująca cały świat waga śniadania obywatelki brytyjskiej w jej pojęciu dostatecznie tłumaczyła sprawę. Gdy wezwano na ratunek stewardessę, ta uśmiechnęła się profesjonalnie, a po chwili zaczęła rozpylać aerozol o zapachu kwiatu pomarańczy. Niezłomne prawo Angielki do śniadania w niemieckim samolocie także dla niej tłumaczyło się samo przez się bez problemu.

Pozostało 93% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości