Po amerykańskim tournée Antoniego Macierewicza kolejnym prezentem dla przeciwników PiS były słowa Jarosława Kaczyńskiego o pasożytach i pierwotniakach roznoszonych przez uchodźców. Zwolennicy PiS natychmiast zaczęli szukać przykładów cholery w UE, by potwierdzić prawdziwość słów swego idola. Problem jednak nie polega na tym, czy ta wypowiedź jest czy nie jest prawdziwa. Populiści i demagogowie często posługują się prawdziwymi przykładami na udowodnienie swych tez. Wyznacznikiem populizmu nie jest kłamstwo, ale cel, jaki chce osiągnąć. Nawet prawdziwe argumenty wywołują niesmak, jeśli tym celem jest granie na lękach, zawiści i niechęci do obcych.

Niektórzy politycy PiS złapali się po wypowiedzi Kaczyńskiego za głowę. Starannie budowana narracja o zjednoczonej i umiarkowanej prawicy znów wzięła w łeb. Pozytywny przekaz odwołujący się do aspiracji i ambicji Polaków znów został zakłócony przez radykalny dysonans.

Być może szef partii  nie chce się całkiem schować, gdyż wygrana PiS pod jego nieobecność mogłaby podważyć jego pozycję. Ale czym innym jest zaznaczenie obecności, a czym innym demolowanie przekazu własnej partii. Działania Macierewicza i Kaczyńskiego to kubeł zimnej wody na głowy tych wyborców, którzy skłonni byli uwierzyć, że po zwycięstwie Andrzeja Dudy PiS i jego szef się zmienili.

Paradoksalnie wypowiedź Kaczyńskiego neutralizują jego wrogowie. Gdy Janusz Palikot czy Andrzej Celiński oskarżają go o propagowanie nazizmu lub przyrównują do Hitlera, sprowadzają sprawę do absurdu. I gdy Kaczyński szkodzi swej partii, zajadli krytycy podają mu pomocną dłoń.