I kiedy dziś wracałem, jak zwykle rowerem, z obiadu do domu i pisania, pomyślałem, że ten nowy rok 2016 stoi pod ciemną gwiazdą, bynajmniej jak dotychczas. David Bowie umarł, a raczej po prostu zniknął – dla nas wszystkich nagle; w Kolonii wydarzyła się sylwestrowa tragedia, która obnażyła tę najbardziej negatywną stronę political correctness, czyli nieudolną, aczkolwiek zrozumiałą próbę przemilczenia tak ważnych spraw w mediach. Zrozumiałą, ponieważ w Niemczech, cały ten bałagan z uchodźcami doprowadził do ogromnego napięcia w społeczeństwie "multikulti" oraz w partiach politycznych wszelkiej maści – już dawno nie było tu tak ostrej debaty, tak agresywnej retoryki; a Polska została wezwana na niebieski dywanik w Strasburgu i Brukseli do spowiedzi z grzechów nowej władzy. Nie jestem Pisowcem czy też Peowcem, ale serce bolało, kiedy patrzyłem na to przesłuchanie pani Premier. I potem ta lawina interpretacji, kto wygrał lub przegrał, kto ma rację. A tak naprawdę nikt nie wygrał i nikt nie przegrał, ponieważ rok dopiero się zaczął pod tą nową, ciemną gwiazdą.