To pytanie zadałem sobie w Akwilei. Nad włoskie wybrzeże Adriatyku zjeżdżają tu każdego lata tysiące turystów, by obejrzeć bazylikę Wniebowzięcia Matki Bożej, a w niej mozaiki, układane tak dawno, że wśród chrześcijańskich motywów odnajdziemy jeszcze ślady pogańskiej przeszłości. Mało komu ze zwiedzających starczy jednak ciekawości, by obchodząc bazylikę z lewej strony, przy wejściu na dzwonnicę, na której już sama wspinaczka wąziutkimi schodami zapiera dech, lub z prawej, niepozornym przejściem, cofnąć się nie o 17 wieków, do czasów, gdy mistrzowie mozaiki komponowali z niewielkich kamyków piękne obrazy na posadzce świątyni, lecz o jedno stulecie, do epoki Wielkiej Wojny.

Za plecami kościoła przycupnął tam malutki cmentarz wojenny, którego ziemia przyjęła ciała 214 żołnierzy poległych w walkach z armią austro-węgierską na pobliskim froncie. To były pierwsze z włoskich ofiar I wojny światowej, do której kraj przystąpił w 1915 r. Nie pchnęła go do tego agresja ze strony sąsiada, ani sojusznicze zobowiązania, lecz nadzieja terytorialnych łupów przypadających zwycięzcy. Wejście do walki poprzedziła zaś gwałtowna polityczna i publicystyczna kampania nawołująca do zerwania z neutralnością. Wszak zbawienne dla narodu jest sprawdzenie się w walce…

Gdy decyzja o wojnie już w Rzymie zapadła, swoje igrzyska zaczęli propagandyści. Plakaty, pocztówki, grafiki w gazetach pokazywały włoskich wojaków młodych, przystojnych i uśmiechniętych (co zobaczyć można na świetnej wystawie na zamku w nieodległym Udine). Żołnierska śmierć też musiała być zatem piękna, o czym świadczy patos nagrobnych inskrypcji na akwilejskim cmentarzu. Któryś z tu pochowanych „żył dla matki, poległ dla ojczyzny”, inny zginął „szczęśliwy, że do końca wypełnił swoje obowiązki”. A pewien major, ofiara nieprzyjacielskiego granatu, „w Akwilei oczekuje triumfu ojczyzny”.

Z porównaniami trzeba uważać; jasne jest, że nie sposób w prosty sposób zestawić sytuacji Włoch drugiej dekady XX wieku i współczesnej Polski. W żadnym razie nie jestem też przeciwnikiem dozbrajania armii czy zaznajamiania młodych ludzi ze sztuką wojenną. Przecież „chcesz pokoju, szykuj wojnę”. Czy jednak zafascynowanych wojskiem nastolatków dla otrzeźwienia nie powinno się obowiązkowo zaprowadzać na cmentarze, jakich mnóstwo pozostawiły po sobie w naszym kraju wielkie konflikty? Niech czytając nazwiska poległych, urealnią swoje marzenia o żołnierskich wyczynach. Choćby nawet nagrobne inskrypcje opiewały niekiedy piękno śmierci na polu walki.