Prawdziwa historia zabójstwa w Ultimo

Co naprawdę wydarzyło się w warszawskim butiku - "Rzeczpospolita" przeanalizowała sądowe akta zbrodni sprzed 24 lat.

Aktualizacja: 28.12.2021 06:19 Publikacja: 26.12.2021 21:00

Prawdziwa historia zabójstwa w Ultimo

Foto: Adobe Stock

Beata Pasik skazana na 25 lat więzienia za postrzelenie kierowniczki sklepu i zabójstwo jej męża wyszła w tym roku po 18 latach odsiadki - co ujawnił „Superwizjer TVN. Dziś twierdzi, że siedziała niesłusznie, podważa wyrok sądu, ale nowych dowodów nie podaje. Dlaczego sądy dwóch instancji i Sąd Najwyższy skazały Pasik za zabójstwo - „Rzeczpospolita” przeanalizowała akta tej głośnej sprawy.

Lodowata posadzka

Strzały padły 16 grudnia 1997 r. w butiku na Nowym Świecie 36, w Warszawie. W środku była Anna Jaźwińska, kierowniczka sieci sklepów, i jej mąż Daniel, który przyjechał po nią, by razem wrócili do domu. Zabójca oddał cztery strzały – Daniel trafiony w klatkę piersiową i w plecy zginął na miejscu. Anna postrzelona w szyję i ramię, przeżyła cudem. Duży mróz, i lodowata posadzka na którą upadła wyziębiła organizm, co zahamowało upływ krwi. Czas zbrodni ustalono na ok. godz. 20.

Dobę po przebudzeniu z pooperacyjnej narkozy, w obecności lekarza i policjantów Anna Jaźwińska wskazała, że strzelała Beata Pasik (wtedy nosiła nazwisko po mężu - Kamińska), ekspedientka w innym butiku tej sieci. Biegły napisze później w opinii, że Jaźwińska obudziła się „z utrwaloną fotografią ze zdarzenia”.

Już 18 grudnia Beata Pasik i jej partner Piotr N. zostali zatrzymani – a przesądziły o tym nie tylko zeznania Jaźwińskiej, naocznego świadka. W pierwszym spontanicznym zeznaniu złożonym 19 grudnia Piotr N. obciążył Beatę. Zaprzeczył, by w dniu zbrodni spędził z nią wieczór. Twierdził, że rozstali się ok. 18, ona była wtedy zdenerwowana i kurczowo trzymała torebkę. Jemu kazała jechać do domu bo sama musiała „coś załatwić”. Wróciła po godz. 22. Piotr N. mówił też, że nazajutrz po zabójstwie w Ultimo, Pasik dostała histerii, przyznała się co zrobiła i prosiła go, żeby jego ojczym i matka powiedzieli, że 16 grudnia ona i Piotr u nich byli od godz. 18 do 21. To dlatego, że do zabójstwa doszło w butiku. „W razie co to przecież byliśmy razem” - miała mówić.

Czytaj więcej

Protest przed Sejmem przeciw zmianom w sądownictwie. "Łańcuch światła" przed Sądem Najwyższym

Trzy miesiące później Piotr N. odwołał te zeznania tłumacząc, że wymusili je policjanci.

Jego rodzice zapewnili Pasik alibi, ale śledczy, a ostatecznie i sąd nie uwierzył w nie. Dlatego, że byli niespójni, ojczym N. najpierw twierdził, że syn z Beatą spędził u nich 16 grudnia do godz. 21.30. Później już nie był pewny, czy chodziło o ten dzień czy kolejny. Rozbieżności było na tyle dużo, że rodzicom Piotra N. zarzucono składanie fałszywych zeznań.

Było coś jeszcze – ewidentne „organizowanie” alibi. W dniu zabójstwa, o 21.55, czyli na pięć minut przed zamknięciem „młodzi” przyszli do kwiaciarni blisko domu rodziców Piotra N. „Oboje chcieli zamówić 24 sztuki kokard choinkowych” – zeznała kwiaciarka, która później na okazanej tablicy rozpoznała Piotra N. (kobiety nie pamiętała). Kategorycznie żądali, żeby zamówienie wykonać od razu, co było niemożliwe. Kwiaciarka zapamiętała dokładny czas i mężczyznę z uwagi na „nietypową porę zamówienia, które nie mogło być zrealizowane tego dnia”. Nazajutrz, 17 grudnia kokard na których tak im zależało, nie odebrali. A mogli, bo policja zatrzymała Beatę Pasik i Piotra N. dopiero 18 grudnia rano, na trzeci dzień po zabójstwie.

Pasik twierdziła, że w dniu zabójstwa poszła do adwokata po poradę w sprawie zwolnienia jej z pracy, potem pojechali do rodziców Piotra N. gdzie byli do 20-21. Sąd, który skazał Pasik nie dał wiary co do jej alibi na kluczowy wieczór.

Również parkingowy (przy bloku rodziców Piotra N.) w pierwszych zeznaniach zaprzeczył, by 16 grudnia Piotr N. zostawił tu samochód. „Ludzi okazanych ze zdjęć nie widziałem 16.12.97 na parkingu” – stwierdził. Jednak im dalej od krytycznego dnia, nie był już tego pewny.

Kasetka i psi węch

Po zabójstwie z metalowej kasetki w sklepie zginęło ok. 6 tys. zł. Przeprowadzono dowód z opinii osmologicznych – według ekspertów ślad zapachowy utrzymuje się na metalu co najmniej 48 godzin. Trzy psy wskazały, że zapach z kasetki pochodzi od Beaty.

Pierwotnie sądzono, że zapach do badań był pobierany z wnętrza kasetki, a wtedy mógł pozostać na pieniądzach z utargu, które były przekazywane i do niej wkładane. Jednak policyjny technik, który osobiście ten ślad zabezpieczał, rozwiał wątpliwości. Kasetki nie otwierał i zapach pobrał z jej zewnętrznej części, a to wskazywało, że Beata Pasik dotykała kasetki, a skoro tak – była w butiku. Wcześniej nie mogła go zostawić, bo po tym jak zwolniono ją z pracy, nie była już nigdy w tym sklepie. A ślad zapachowy pobierano 17 grudnia.

Ireneusz Wesołowski, ekspert kryminalistyki z zakresu osmologii zeznał: „Jeżeli pies przypuszczalnie pomyliłby się, to jest takie porównanie jak jedna osoba do stu tysięcy”.

Sąd apelacyjny, który utrzymał wyrok skazujący Pasik zakwestionował jednak badanie osmologiczne. Z prostego powodu: technik policyjny najpierw oprószył kasetkę specjalnym proszkiem, by móc pobrać ewentualne odciski palców. A dopiero później pobierano ślady zapachowe. Wtedy – w 1997 r. było to zgodne ze sztuką, ale metodologia z lat późniejszych uznawała to już za błąd.

Awantura w „Ultimo”

Jednak sprawa nie była prosta – zabójca nie zostawił odcisków palców, nie znaleziono broni ani śladów prochu.

Obrońcy próbowali zdyskredytować zeznania Jaźwińskiej, bo w jednym z nich powiedziała, że jest pewna „na 99 proc.” że zabiła Pasik. Pojawiły się zarzuty, że po przebudzeniu z narkozy ktoś jej zasugerował nazwisko sprawcy - zwłaszcza, że w szpitalu pilnowali jej m.in. ci policjanci, którzy osiem dni przed tragedią byli wzywani do awantury w Ultimo, którą Beata Pasik urządziła po tym jak została zwolniona dyscyplinarnie za kradzież.

Pytano dlaczego na ubraniach i ciele Pasik nie było prochu, skąd 23-latka miałaby zdobyć broń, podnoszono to, że sprawca jak profesjonalista strzelił Jaźwińskiemu w plecy. Były pytania o obrażenia na ręce Daniela, wybite korony zębów Anny, i to dlaczego nie uwierzono w alibi Pasik – wszystko sugerować miałoby inny przebieg i innego zabójcę.

Obrona wytykała, że pokrzywdzona raz mówiła o pistolecie, raz o rewolwerze, nie zapamiętała jak była ubrana zabójczyni, ani jak wpuściła ją do sklepu.

Sądy dwukrotnie wydały wyroki uniewinniające (jedna z sędziów złożyła zdanie odrębne), lecz były uchylane. W trzecim procesie, Sąd Okręgowy w Warszawie w 2005 r. skazał Beatę Pasik na 25 lat więzienia. Wyrok utrzymał Sąd Apelacyjny.

Jednak wnikliwa lektura akt sprawy, z którymi zapoznała się „Rzeczpospolita” na wiele z tych pytań odpowiada. A już w mistrzowski sposób rozprawił się z wątpliwościami Sąd Najwyższy, oddalając kasację Pasik jako „oczywiście bezzasadną”. Ze względu na wyjątkowy charakter sprawy, i co jest rzadkością przy oddalaniu kasacji, sporządził uzasadnienie.

Sprawa nie ma charakteru poszlakowego – zaznaczył Sąd Okręgowy.

Biegły uznał, że Jaźwińska prawidłowo spostrzega, zapamiętuje i odtwarza zdarzenia, a jej wypowiedzi mają charakter „autentycznych, własnych opisów”, w jej zeznaniach nie ma „elementów fantazjowania, konfabulacji bądź treści zasugerowanych”. Sąd uznał za chybione zarzuty, że Anna odtwarza „swoją prawdę”. Do odzyskania przytomności w szpitalu z nikim się nie kontaktowała, nie mogła odbierać bodźców i słyszeć rozmów.

Jak wyjaśnił, luki w pamięci dotyczące np. wejścia Pasik do sklepu, jej zachowanie z chwili oddania strzałów, i tuż przed „kulminacyjnym punktem zdarzenia” - zdominowały nieporównanie silniejsze emocje wywołane przez widok broni i skutki strzałów. Jest to „uzasadnione psychologicznie”, wynika z silnych emocji i mechanizmów obronnych.

Skąd słowa Anny o 99 proc. pewności? Bo mówiąc to, nie wiedziała jeszcze że jej mąż nie przeżył i wierzyła, że rozmiary tragedii są mniejsze. Gdy Pasik wyciągnęła broń, Jaźwińska na niej skoncentrowała uwagę, nie na tym jak jest ubrana.

„Dowód z zeznań pokrzywdzonej A. Jaźwińskiej jest wystarczający do uznania winy oskarżonej w zakresie wszystkich zarzuconych jej czynów” – wskazał Sąd Apelacyjny utrzymując skazanie.

O jej zeznaniach Sąd Najwyższy powie: „stanowcze, pewne, konsekwentne”.

Jak biegli ocenili Beatę Pasik?

„Zarzucany czyn wydaje się być obcy jej osobowości”, „agresja nie jest stosowanym przez nią sposobem rozwiązywania napięć i konfliktów” – te wnioski z opinii dotyczącej Pasik są przytaczane najczęściej. Jednak obraz nie jest tak jednoznaczny. W tym samym zdaniu biegły zauważa, że „z drugiej strony uderzająca jest niewspółmierność rozmiaru zarzucanej jej agresji z powstałą sytuacją konfliktową” – chodzi o reakcję Pasik na dyscyplinarne zwolnienie jej z pracy za kradzież na kilka dni przez zabójstwem.

Jaźwińska podejrzewała, że Pasik nie rozlicza się uczciwie ze sprzedaży towaru, więc w porozumieniu z właścicielem zorganizowali fikcyjną sprzedaż. Jedna z nieznanych jej ekspedientek udała klientkę, Pasik sprzedała jej spodnie za 149 zł, ale towaru nie wbiła na kasie, a pieniądze wzięła dla siebie. Współwłaściciel butików Marek M. 6 grudnia dyscyplinarnie zwolnił ją z pracy. Pasik poszła po pomoc do drugiego szefa, a 8 grudnia jakby nigdy nic przyszła do pracy i nie chciała opuścić sklepu, więc Marek M. wezwał policję. Ostatecznie, drugi z właścicieli zwolnił ją. Pasik wiedziała, że to przez sfingowany zakup spodni zorganizowany przez Jaźwińską.

Czy zabiła z zemsty za zwolnienie z pracy? Biegły: „Motywacja nie wydaje się czytelna z psychologicznego punktu widzenia” – ocenił.

Już po zwolnieniu Pasik - jak zeznawał Marek M. - do sklepu przyszedł „jej chłopak z pretensjami do pani N. (osoby, która udała kupującą spodnie – red.) że to jej wina gdyż ją zakapowała i dlatego naśle na sklep baseballistów z kijami” – zeznawał Marek M. „Pani N. wezwała policję, a ta spisała mężczyznę” – zeznawał Marek M. dodając, że do awantury doszło 8 grudnia 1997 r. Chłopak Pasik – Piotr N. miał też grozić ekspedientce, która udała klientkę.

Nieco światła na osobowość Beaty Pasik rzuca z kolei inny fakt: po tym, jak jej mąż ją zostawił, a później rozwiódł się z nią i ożenił z Ewą K.: „W dniu ślubu dostaliśmy od Beaty wiązankę pogrzebową z żółtych kwiatów” – zeznała w sądzie Ewa K. Twierdziła, że Beata „Była histeryczką, z byle powodu płakała”.Płaczem wymuszała różne rzeczy, jednak była bardzo silną osobowością” – oceniała Ewa K.

Inna z koleżanek, Edyta B. mówiła o Pasik, że „wynajęła detektywa żeby śledził Mirka”, czyli byłego męża, choć wtedy była już z Piotrem N..

SN miażdży wątpliwości

Z wątpliwościami ostro rozprawił się Sąd Najwyższy, który oddalił kasację Beaty Pasik jako „oczywiście bezzasadną”.

Przypomniał, że Beata Pasik mocno emocjonalnie zareagowała na zwolnienie jej z pracy, przyszła do sklepu i nie chciała go opuścić, aż właściciel wezwał policję, a jej narzeczony w reakcji na zwolnienie jej z pracy groził ekspedientce, która podszyła się pod klientkę by złapać Beatę na kradzieży.

Jak ocenił brak śladów prochu po wystrzale? „Nie natrafiono w śledztwie na przedmioty z którymi broń ta się zetknęła. Nie można też wykluczyć, że ślady takie nie pozostały” – stwierdził SN. Czyli śladu prochu nie było, bo nie musiało być – mogła zmienić garderobę, spalić, wyrzucić do Wisły. Zatrzymano ją na trzeci dzień po zabójstwie.

Co do możliwości zdobycia broni SN zauważył, że już tylko obserwacja doniesień mediów i relacji z działań policji świadczy o tym, że „obecnie nabycie broni nie stanowi, niestety, większego problemu”. Przypomnijmy, była to połowa lat 90., wtedy jedna z gazet w ramach prowokacji dziennikarskiej kupiła nawet trotyl.

To, że mógł strzelać profesjonalista, osoba „bardzo dobrze obeznana z bronią” jest według Sądu Najwyższego oceną zupełnie nieuprawnioną. Strzał z bliskiej odległości, w małym pomieszczeniu - „nie musi być udziałem wprawnego strzelca”. Fakt dobicia drugim strzałem? Profesjonalista nie zostawiłby drugiej osoby, nie upewniając się, że nie żyje – wskazywał SN w uzasadnieniu. I co ważne podkreślił: „nie ma osobowości niezdolnej do zabójstwa”.

Na miejscu zbrodni broni nie znaleziono, były tylko trzy pociski i fragmenty jednego. Biegły nie był w stanie powiedzieć jaką bronią posłużył się sprawca

Dlaczego policja szybko wzięła pod lupę Pasik? - Ponieważ ofiara wpuściła sprawcę, a więc musiała go znać, dlatego wszyscy rodzina i pracownicy sklepu byli ustalani w pierwszej kolejności. To pozwoliło w krótkim czasie, nie przekraczającym 20 minut podjąć obserwację mieszkania Pasik – tłumaczył SN.

Zdaniem sądu, nie było żadnych podstaw, by kwestionować zeznania Jaźwińskiej i prawdziwość tej jej pierwszej wypowiedzi. Dopiero w następnym zeznaniu pojawiło się owe 99 proc. pewności.

Na procesie po ogłoszeniu wyroku skazującego Pasik krzyczała do Anny: „Powiedz im, że to nie ja”.

Oba sądy - okręgowy i apelacyjny nie znalazły podstaw do przyjęcia że Jaźwińska „ukrywa rzeczywistego sprawcę”.

Zdanie odrębne przy wyroku skazującym złożyła sędzia Aniela Bańkowicz. Dużo w nim stwierdzeń typu ”wydaje się”, oraz „nie można wykluczyć”.

„Wydawać się może, że raczej on (Daniel Jaźwiński – red.) mógł być celem sprawcy”. Wydaje się też, że sprawca działał „profesjonalnie” - nie pozostawił śladów daktyloskopijnych, strzał oddany do leżącego Daniela Jaźwińskiego ma charakter „dostrzelenia”. Sędzia wytyka Jaźwińskiej „99 proc.” pewności. Sugeruje, że jej luki w pamięci są z chęci ukrycia „fragmentów rzeczywistego przebiegu wydarzeń”. Jaki miałby mieć motyw? – o tym nie ma słowa.

Anna miała wybite zęby złamane korony – mogła je stracić uderzona twardym narzędziem – sugeruje sędzia w zdaniu odrębnym. Jednak biegły i sąd, który skazał Pasik orzekli, że to skutek uderzenia o „tępe podłoże”.

Na miejscu zbrodni broni nie znaleziono, były tylko trzy pociski i fragmenty jednego. Biegły nie był w stanie powiedzieć jaką bronią posłużył się sprawca. Pewny był jedynie kaliber lufy z której wystrzelono pociski. Szczegółowo przesłuchany na rozprawie twierdził, że sprawca posługiwał się lufą rewolweru, która mogła być osadzona na elementach pistoletu (był to składak), mógł użyć składanej amunicji lub broni nie ujętej w katalogach. Ale rodzaj broni biegły wskazał wariantowo.

Bez nowych dowodów

Beata Pasik, która wyszła niedawno, 7 lat przed końcem kary, zapewnia, że jest niewinna, ale dotąd nie przedstawiała żadnego nowego dowodu, który pozwoliłby na wznowienie postępowania. Co więcej, z akt wynika, że już dwukrotnie chciała tego – w 2010 r. i w 2020 r. Za pierwszym razem wyznaczony jej z urzędu adwokat w opinii stwierdził brak podstaw do złożenia wniosku o wznowienie postępowania. We wrześniu 2020 r., po jej skardze, że ujawnił się nowy świadek który rzekomo posiada wiedzę o innym niż ustalony przez sąd przebiegu wydarzeń z 16 grudnia 1996 r. Sąd Najwyższy odmówił przyjęcia jej wniosku o wznowienie sprawy – bo tym razem Pasik, mimo wezwania nie przedstawiła wniosku podpisanego przez profesjonalnego obrońcę, jak wymaga prawo, i nie wniosła opłaty. Jak będzie teraz?

Jej pełnomocniczka mec. Sylwia Kamińska przyznała nam, że nie złożyła takiego wniosku, a „sprawą zajmują się służby”. Jakie nie chciała powiedzieć.

- Jeśli Beata Pasik wraz z obrońcą uważają, że to nie skazana strzelała do Daniela i Anny Jaźwińskich, powinni czym prędzej przedstawić nowe fakty lub dowody wskazujące na to, że skazana prawomocnym wyrokiem nie popełniła zbrodni zabójstwa - mówi mec. Grzegorz Cichewicz, pełnomocnik Anny Jaźwińskiej. I dodaje: - Zainteresowani powinni przygotować wniosek o wznowienie postępowania, a nie skupiać się na celebryckich reportażach nad jeziorem z nauką żeglowaniem i tańca na pomoście, w stylu „Kulisów sławy”.

Mec. Cichewicz podkreśla, że „cały czas mamy do czynienia z prawomocnym wyrokiem sądu karnego, który został utrzymany w mocy przez sąd drugiej instancji, a i kasacja do Sądu Najwyższego nic nie dała”.

Na fali sprawy Tomasza Komendy, który niewinnie przesiedział 25 lat w więzieniu, Beata Pasik trafiła na podatny grunt. Tyle, że jej sprawy nie sposób porównać ze sprawą Komendy - poczynając od jego „żelaznego” alibi. Komenda wolność zawdzięcza ofiarnemu i dociekliwemu policjantowi oraz dwom niezłomnym prokuratorom, którzy dotarli do prawdy.

Anna Jaźwińska, która po tragedii na nowo ułożyła sobie życie uważa, że „zadziwiające jest zwolnienie skazanej, i to aż siedem lat przed końcem odbycia kary za zabójstwo i usiłowanie zabójstwa, bez poinformowania jej o tym fakcie, mimo ponoć orzeczonego zakazu zbliżania się do pokrzywdzonej.

Przestępczość
Jak Samer A. znalazł się w Orlenie? ABW ostrzegała Daniela Obajtka
Przestępczość
Transmitował w sieci intymne nagrania żony
Przestępczość
Hakerzy mogą spać spokojnie. Skromny urobek cyberbiura
Przestępczość
Masowe zabójstwo na warszawskiej Woli. Podejrzani usłyszeli zarzuty
Przestępczość
Nastolatkowie znęcali się nad ściśle chronionym ptakiem. Grozi im do pięciu lat więzienia