Aktem oskarżenia i sprawą karną w sądzie kończy się jedynie 33 proc. zawiadomień, które Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) ścigający korupcję i defraudację unijnych pieniędzy przekazuje polskiej prokuraturze. To obrazuje skalę uprzedzeń, a niekiedy także rozbieżnej oceny prawnej różnych zjawisk.

Gorzej, gdyby się okazało, że w tle jest też chęć ochrony kogoś bliskiego władzy, kto w ocenie brukselskiej instytucji jest odpowiedzialny za finansowe nieprawidłowości z unijnymi pieniędzmi. Takie śledztwa niby są, ale końca ich w zasadzie nie widać. Wyśle się coś za jakiś czas do sądu, a nuż tam się przedawni?

Tymczasem w interesie polskiej prokuratury jest sprawne i rzetelne wyjaśnianie wszelkich wątpliwości wokół tej kwestii. Nie dość, że Polska nie przystąpiła do Prokuratury Europejskiej (owszem, nie tylko my, ale to jednak znaczące), to nie wykazujemy też większego zainteresowania działalnością unijnej instytucji, która zwalcza korupcję i nadużycia finansowe publicznych pieniędzy.

Czytaj więcej

Prokuratorzy mało skuteczni w sprawach unijnych nadużyć

Prokuratura wskazuje, że monitoruje sytuację i sama prowadzi wiele śledztw dotyczących wydawania unijnych środków. I owszem, nie są to proste śledztwa – zwykle trzeba korzystać z pomocy biegłych, których jakość bywa wątpliwa. Tylko co z tego? Liczy się efekt. A on nie poraża, łagodnie mówiąc.