To stwierdzenie, zapewne oparte na głębokiej wiedzy himalaistycznej i medycznej, ma znaczenie dla akcji ratowniczej (konkretnie jej zakończenia), ale nie jest to formalne, prawne uznanie himalaistów za zmarłych. To może uczynić tylko sąd w specjalnym postępowaniu. Gdyby odnaleziono ich ciała, śmierć stwierdziłby lekarz, wystawiając kartę zgonu, która jest podstawą do sporządzenia aktu zgonu przez urząd stanu cywilnego.
Uznanie za zmarłego należy natomiast do sądu. W odniesieniu do Polaków zastosowanie ma polski kodeks cywilny (prawo ojczyste).
Kodeks ten przewiduje dwie sytuacje (art. 30): po pierwsze po zaginięciu w czasie podróży powietrznej lub morskiej w związku z katastrofą statku lub okrętu albo w związku z innym szczególnym zdarzeniem. W tym wypadku zaginiony może być uznany za zmarłego po upływie sześciu miesięcy od dnia katastrofy albo owego innego szczególnego zdarzenia. Po drugie, kodeks mówi także o zaginięciu „w związku z bezpośrednim niebezpieczeństwem dla życia" .Wtedy do uznania za zmarłego może dojść po upływie roku od dnia, w którym niebezpieczeństwo ustało.
12 miesięcy trzeba czekać na uznanie za zmarłą osoby, która zginęła „w związku z bezpośrednim niebezpieczeństwem dla życia"
Wydaje się, że takie zaginięcie (zamarznięcie) na szczycie w Himalajach można wiązać raczej z pierwszą regulacją (dlatego też przerwanie akcji ratowniczej nastąpiło już po kilku dniach).