Według różnych szacunków treść 60 do 70 proc. obowiązującego w Polsce prawa została bezpośrednio lub pośrednio określona przez instytucje Unii Europejskiej. Udział parlamentu ogranicza się z reguły do aprobowania mechanicznych tłumaczeń dyrektyw na język polski. Stworzona za rządów Leszka Millera ustawa o współpracy Rady Ministrów z Sejmem i Senatem w sprawach związanych z członkostwem Rzeczypospolitej Polskiej w Unii Europejskiej (tzw. ustawa kooperacyjna) sprowadziła polski parlament do roli konsultanta rządu, a w praktyce urzędników o randze niższej nawet niż podsekretarz stanu. Na gruncie jej postanowień rząd może bez zgody, a nawet wiedzy Sejmu głosować za przyjęciem prawa nawet w najbardziej doniosłych kwestiach, np. podatkowych lub z zakresu praw człowieka, mimo że sama konstytucja w tych kwestiach kategorycznie zabrania stanowienia prawa przez rząd. Skutkiem tego obowiązują w Polsce normy naruszające regulacje konstytucyjne, np. zakaz czysto badawczych, nieterapeutycznych eksperymentów na dzieciach i innych osobach niezdolnych do wyrażenia dobrowolnej zgody.
[srodtytul]Unia nie jest winna[/srodtytul]
Brak wpływu polskiego parlamentu na treść prawa unijnego wbrew pozorom nie wynika z samego prawa unijnego. To nie regulacje Unii decydują o nikłej aktywności niektórych parlamentów w procesie negocjowania nowych dyrektyw czy rozporządzeń. Przeciwnie, próby włączenia parlamentów narodowych do procesu prawodawczego poczyniono nawet w traktacie lizbońskim, choć osiągnięcia demokratyzacyjne traktatu z Lizbony są w sumie mizerne. Jak stwierdza Wojciech Sadurski, system formalnego udziału parlamentów narodowych w procesie prawodawczym Unii w kształcie nadanym mu przez traktat lizboński to ważny czynnik demokratyzacji Unii, ale jego znaczenie jest dość ograniczone („Rz” z 14 lipca 2008 r.).
Trend polegający na zmniejszaniu udziału demosu w podejmowaniu decyzji, związany ze swoistym lękiem elit europejskich przed „tyranią większości”, towarzyszy wielu demokracjom europejskim. Winy za ten stan rzeczy nie da się zrzucić na Unię, choć zdaniem niektórych funkcjonuje ona właśnie po to, by dać rządom alibi przy podejmowaniu decyzji niemających szans na akceptację społeczną.
[srodtytul]Konstytucja zabrania demokratyzacji?[/srodtytul]