– Znasz kogoś, kogo możesz polecić? – takie pytanie coraz częściej zadają szefowie firm i działów swoim pracownikom. Przyjęcie do pracy po znajomości nie jest już wstydliwym przejawem kumoterstwa, ale jednym z oficjalnych sposobów rekrutacji, po który chętnie sięgają polskie firmy. Tyle tylko, że dziś ma on niewiele wspólnego z dawnym załatwianiem posady, gdzie nie liczyły się kwalifikacje, a polecany od razu trafiał na wybrane stanowisko.
Teraz rekomendowana osoba – podobnie jak kandydat z ogłoszenia czy agencji doradztwa personalnego – przechodzi cały proces rozmów kwalifikacyjnych i zazwyczaj 3-miesięczny okres próbny. Jeśli się sprawdzi, dostaje etat, a ten, kto ją polecił, może odebrać kilkaset albo nawet kilka tysięcy premii rekrutacyjnej.
Premie to coraz częściej element specjalnych programów, które opracowują działy personalne firm, by zachęcić pracowników do przejęcia roli łowcy głów. Jako pierwsze zaczęły je wprowadzać przed kilkoma laty polskie spółki zachodnich korporacji, korzystając z doświadczenia swych zagranicznych macierzystych firm.
Tak było z programem „Recommend a friend” (Poleć swego przyjaciela), który działa w polskim Dellu, czy „Quest for the best”, (W poszukiwaniu najlepszych), który przed ponad pięcioma laty wprowadził w swym polskim oddziale koncern Motorola. – Większość osób, które zatrudniamy, to kandydaci z polecenia – mówi Joanna Orłowska z warszawskiego biura Motorola Polska. Na większą skalę program działa w krakowskim centrum Motorola Electronics, gdzie pracuje 800 osób.
Jacek Skowroński, kierownik rekrutacji w HP Polska, ocenia, że dzięki systemowi wewnętrznych rekomendacji zatrudniono w ciągu dwóch ostatnich lat ok. 200 osób, czyli co 10. pracownika firmy. Jego zdaniem wewnętrzne rekomendacje to doskonała metoda uzupełniająca inne kanały szukania pracowników. W HP Polska system najlepiej się sprawdza wśród młodych ludzi, którzy zaczynają karierę zawodową. – W którymś momencie referencje się kończą, bo prawie wszyscy znajomi pracują w jednej firmie – śmieje się Skowroński.