Wprowadzenie obowiązkowych kwot dla kobiet w radach nadzorczych już co najmniej dziesięciu państw Unii sprawi, że w najbliższych dwóch – trzech latach europejskie firmy będą potrzebowały ponad tysiąca kandydatek do swych rad dyrektorów – ocenia Russell Reynolds Associates, globalna firma rekrutująca menedżerów, w swej analizie władz 334 dużych spółek w Europie.

Jak wynika z jej raportu cytowanego przez agencję Bloomberg, w 2010 roku wśród 4875 członków rad nadzorczych tych firm kobiety stanowiły tylko 12 proc. Dojście do wymaganej 40-proc. kwoty oznaczałoby konieczność zatrudnienia ponad 1300 dodatkowych pań.

Łowcy menedżerskich głów oceniają, że podaż odpowiednich kandydatek – z wieloletnim doświadczeniem na wysokich stanowiskach operacyjnych w biznesie może być w Europie niewystarczająca. Już teraz przymierzają się więc do rekrutacji menedżerek w USA.

Firma executive search, SpencerStuart, przeprowadziła nawet rekonesans wśród dyrektorek w największych amerykańskich spółkach i szybko zebrała ponad setkę chętnych do pracy w europejskich radach. Jak jednak ocenia Julie Daum, wiceszefowa SpencerStuart w USA, niekiedy problemem może być bariera językowa oraz opór europejskich firm przed kandydatami spoza ich tradycyjnego kręgu biznesowo-towarzyskich powiązań.

Konieczność ośmiogodzinnych lotów przez Atlantyk oznacza też, że na pracę w europejskich radach mogą sobie pozwolić menedżerki z elastycznym trybem pracy.