30-letnia Justine Sacco, szefowa działu komunikacji nowojorskiej firmy IAC, nie przypuszczała, że wystarczy kilkanaście godzin podróży do RPA, by komentarz, który przed wylotem opublikowała na Twitterze, pozbawił ją pracy. Tym bardziej że jej profilśledziło ledwie 170 osób. Tyle tylko, że wpis Sacco sugerujący, że skoro jest biała, to nie grozi jej AIDS, podchwycił popularny internauta, rozpętując w sieci burzę oskarżeń o rasizm i szybką reakcję IAC.
Nieco wolniej zareagowały Japan Airlines, zawieszając w obowiązkach pilota, który w trakcie lotu zrobił w kokpicie selfie ze stewardesą i wrzucił na jeden z portali społecznościowych. Z kolei Rory Cullinan, który wiosną br. musiał opuścić wysoko opłacane stanowisko w Royal Bank of Scotland, przekonał się, że skutki niefrasobliwości w sieci mogą się odezwać po dwóch latach. I to nawet gdy krąg odbiorców jest zawężony do jednej osoby – córki, której Cullinan poprzez serwis Snapchat przesyłał selfie z nudnych spotkań korporacyjnych.
Nastolatka zachowała zdjęcia ojca i zamieściła je na Instagramie. Z serwisu trafiły do brukowców, gdzie menedżer stał się obiektem nagonki jako symbol zblazowanego bankowca, który inkasuje miliony funtów za nudzenie się w pracy.
52 procent rekruterów w USA zawsze bada profil i wizerunek kandydata w mediach społecznościowych
Nie wiedzą, co tracą
Rafał Franczak, starszy konsultant w firmie rekrutacyjnej HRK, przyznaje, że wraz z rosnącą popularnością mediów społecznościowych coraz częściej zdarzają się tam wpadki menedżerów spowodowane opublikowaniem nieprzemyślanej informacji czy opinii albo niefortunnym sformułowaniem. Także w Polsce, co może potwierdzić Ewa Wanat, była redaktor naczelna Radia dla Ciebie, zwolniona dyscyplinarnie po złośliwym komentarzu na Facebooku.