Wpisy i zdjęcia w sieci mogą szkodzić w pracy

Przybywa osób, których kariery złamała albo utrudniła nierozważna aktywność w mediach społecznościowych, bo tam też budujemy zawodową markę.

Aktualizacja: 28.10.2015 06:43 Publikacja: 27.10.2015 21:00

Wpisy i zdjęcia w sieci mogą szkodzić w pracy

Foto: Bloomberg

30-letnia Justine Sacco, szefowa działu komunikacji nowojorskiej firmy IAC, nie przypuszczała, że wystarczy kilkanaście godzin podróży do RPA, by komentarz, który przed wylotem opublikowała na Twitterze, pozbawił ją pracy. Tym bardziej że jej profilśledziło ledwie 170 osób. Tyle tylko, że wpis Sacco sugerujący, że skoro jest biała, to nie grozi jej AIDS, podchwycił popularny internauta, rozpętując w sieci burzę oskarżeń o rasizm i szybką reakcję IAC.

Nieco wolniej zareagowały Japan Airlines, zawieszając w obowiązkach pilota, który w trakcie lotu zrobił w kokpicie selfie ze stewardesą i wrzucił na jeden z portali społecznościowych. Z kolei Rory Cullinan, który wiosną br. musiał opuścić wysoko opłacane stanowisko w Royal Bank of Scotland, przekonał się, że skutki niefrasobliwości w sieci mogą się odezwać po dwóch latach. I to nawet gdy krąg odbiorców jest zawężony do jednej osoby – córki, której Cullinan poprzez serwis Snapchat przesyłał selfie z nudnych spotkań korporacyjnych.

Nastolatka zachowała zdjęcia ojca i zamieściła je na Instagramie. Z serwisu trafiły do brukowców, gdzie menedżer stał się obiektem nagonki jako symbol zblazowanego bankowca, który inkasuje miliony funtów za nudzenie się w pracy.

52 procent rekruterów w USA zawsze bada profil i wizerunek kandydata w mediach społecznościowych

Nie wiedzą, co tracą

Rafał Franczak, starszy konsultant w firmie rekrutacyjnej HRK, przyznaje, że wraz z rosnącą popularnością mediów społecznościowych coraz częściej zdarzają się tam wpadki menedżerów spowodowane opublikowaniem nieprzemyślanej informacji czy opinii albo niefortunnym sformułowaniem. Także w Polsce, co może potwierdzić Ewa Wanat, była redaktor naczelna Radia dla Ciebie, zwolniona dyscyplinarnie po złośliwym komentarzu na Facebooku.

Specjaliści od rekrutacji zwracają uwagę, że wiele osób może nawet nie być świadomych szkodliwych efektów swojej aktywności w social mediach. Tak bywa, gdy wpis albo zdjęcie udaremni zdobycie pracy, o co wcale nietrudno w sytuacji, gdy wpisanie nazwiska kandydata w wyszukiwarce stało się już normą wśród łowców głów i pracowników działów HR.

Na pierwszy ogień idą profesjonalne portale społecznościowe, gdzie zamieszczamy nasze zawodowe życiorysy i referencje. – Odkąd jestem rekruterem, nie przypominam sobie procesu, podczas którego nie sprawdziłabym kandydata na portalach typu Linkedin bądź Goldenline – twierdzi Agnieszka Pastuła, menedżer działu HR & Legal w firmie rekrutacyjnej Antal, dodając, że to właśnie profil na portalach społecznościowych niekiedy sprawia, że zaprasza daną osobę do udziału w procesie rekrutacyjnym.

Według Anny Gaertig, kierownika zespołu rekrutacji w Grupie PZU, jej rekruterzy posiłkują się biznesowymi portalami społecznościami najczęściej przy naborze na stanowiska o bardzo wąskiej specjalizacji. – Na podstawie profilu możemy zweryfikować ścieżkę kariery potencjalnego kandydata, co jest dodatkowym źródłem informacji. W dzisiejszych czasach to jedno z obowiązkowych narzędzi w poszukiwaniu kandydatów – dodaje Gaertig.

Opinia bez błędów

Spora część łowców głów nie ogranicza się jednak do zawodowego profilu kandydata. Jak twierdzi Rafał Franczak, rekruterzy przeszukują też specjalistyczne serwisy branżowe oraz portale społecznościowe – gdzie często występujemy i uczestniczymy w dyskusjach pod własnym imieniem i nazwiskiem.

W niedawnej ankiecie amerykańskiego serwisu Jobvite 52 proc. rekruterów zadeklarowało, że zawsze bada aktywność kandydata w mediach społecznościowych, analizując m.in. ich wpisy na portalach. Ponad połowa tej grupy przyznaje zaś, że efekt ich analiz ma duży wpływ na decyzję o zatrudnieniu, która w 61 proc. przypadków była negatywna. Szanse na zdobycie pracy mogą obniżyć głównie wpisy dotyczące używania narkotyków i seksu, ale 72 proc. rekruterów punktuje kandydatów za błędy ortograficzne czy gramatyczne.

Zdaniem Beaty Kapcewicz, dyrektor zarządzającej firmy doradczej Librandt, w prywatnej aktywności w internecie zapominamy często, że swoją markę budujemy także poza pracą. Nawet jeśli staramy się oddzielić życie prywatne od zawodowego, w praktyce jest to trudne, szczególnie dla osób, które zajmują eksponowane stanowiska, czyli menedżerów czy czołowych specjalistów. Kapcewicz wspomina cenionego specjalistę, który omal nie stracił pracy, gdy do jego szefów doszły słuchy o erotycznych treściach, jakie zamieszczał na jednym z portali społecznościowych.

Paweł Wierzbicki, dyrektor w firmie doradztwa personalnego Michael Page, potwierdza, że jej rekruterzy notują coraz więcej przypadków, gdy kandydat na stanowisko menedżerskie zmniejsza, a niekiedy nawet traci, szanse na ofertę pracy z powodu kontrowersyjnych czy niecenzuralnych komentarzy w internecie, które zamieścił pod nazwiskiem.

Menedżer hejterem

– Osoby, które starają się o awans albo o pracę, powinny zdawać sobie sprawę, że ich internetową tożsamość, w tym profile w sieciach społecznościowych, może przeanalizować zarówno pracodawca, jak i rekruter – przypomina Wierzbicki. To standard pod koniec procesu rekrutacji, gdy pozostaje dwóch–trzech kandydatów do wyboru. Wtedy przeprowadza się badanie ich wizerunku na portalach społecznościowych, forach internetowych i w komentarzach pod artykułami.

– Pracodawców interesuje, jakie treści kandydaci udostępniają na swoich profilach, jakim słownictwem się posługują, w jakich wydarzeniach biorą udział, w jaki sposób wyrażają swoje poglądy. Wszelkie niedopuszczalne zachowania mają realny wpływ na ścieżkę kariery i procesy rekrutacji – podkreśla Wierzbicki, który dziwi się, że niektórzy kandydaci na stanowiska kierownicze zachowują się tak, jakby internet był anonimowy. Publikują pod nazwiskiem kontrowersyjne treści i opinie, stając się sieciowymi hejterami, podczas gdy międzynarodowe firmy czy spółki giełdowe są bardzo wyczulone na takie zachowania.

Rafał Franczak przypomina, że informacje czy komentarze możemy ukrywać przed innymi użytkownikami sieci lub określać ich grupę docelową. Znane wyszukiwarki dają też możliwość wykreślenia naszego nazwiska z zasobów. Mimo wszystko warto pamiętać, że w internecie nic nie ginie – zaznacza ekspert HRK.

30-letnia Justine Sacco, szefowa działu komunikacji nowojorskiej firmy IAC, nie przypuszczała, że wystarczy kilkanaście godzin podróży do RPA, by komentarz, który przed wylotem opublikowała na Twitterze, pozbawił ją pracy. Tym bardziej że jej profilśledziło ledwie 170 osób. Tyle tylko, że wpis Sacco sugerujący, że skoro jest biała, to nie grozi jej AIDS, podchwycił popularny internauta, rozpętując w sieci burzę oskarżeń o rasizm i szybką reakcję IAC.

Pozostało 92% artykułu
Praca
Firmowy Mikołaj częściej zaprosi pracowników na świąteczną imprezę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Praca
AI ułatwi pracę menedżera i przyspieszy karierę juniora
Praca
Przybywa doświadczonych specjalistów wśród freelancerów
Praca
Europejski kraj podnosi wiek emerytalny. Zmiany już od 1 stycznia 2025
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Praca
Kobieta pracująca żadnej pracy się nie boi!