Karina Wściubiak-Hankó, od ponad dziesięciu lat prezes giełdowej Alchemii, zaraz po studiach została asystentką zarządu w spółce Boryszew Romana Karkosika. Szybko dostała szansę, by się wykazać, gdy szef powierzył jej zadanie ratowania jednej ze swych firm. Szansę wykorzystała i zrobiła jedną z najbardziej błyskotliwych karier w polskim biznesie.
Andrzej Maciejewski z firmy Spencer Stuart, która specjalizuje się w rekrutacji top menedżerów, twierdzi, że ten model kariery jest dość popularny w niemieckich firmach. Tam posada asystenta albo asystentki zarządu, a najlepiej prezesa, jest inkubatorem talentów na wysokie stanowiska w przedsiębiorstwie.
W Polsce podobne awanse były łatwiejsze w latach 90. XX wieku – spora część ówczesnych asystentek pełni dziś funkcje dyrektorów HR lub marketingu. Dziś o taką karierę jest trudniej, choć wśród menedżerów nie brakuje osób, które zaczynały swój zawodowy życiorys od posady asystenta, dochodząc do fotela dyrektora.
Potrzebna praktyka
Jak podkreśla Michał Młynarczyk, szef firmy rekrutacyjnej Hays Polska, stanowiska asystenckie w różnych działach firm – np. w marketingu, finansach czy w PR, to zwykle forma praktyki albo wstępny etap przed awansem na specjalistę. – Asystent wykonuje zwykle mniej wymagające, rutynowe i często nudne czynności, które nie wymagają branżowej wiedzy, ale ma okazję poznać specyfikę pracy w dziale, uczyć się od specjalistów – mówi Michał Młynarczyk. Tak jest również w Hays, gdzie w działach wsparcia, np. w IT, księgowości, HR, kolejnym etapem po praktyce jest posada asystenta – najlepsi awansują na specjalistę, a z czasem na menedżera.
W wielu firmach jest zresztą oficjalny system ścieżek kariery. Wtedy, jak podkreślają eksperci HRK, system jasno określa, że jeśli ktoś zatrudnił się na stanowisku asystenta w dziale marketingu, to po dwóch latach ma szanse awansować na specjalistę, po kolejnych dwóch na kierownika, a po kilku następnych na dyrektora ds. marketingu.