W Polsce utarło się, by ani w ogłoszeniu, ani szczegółowym opisie przesłanym kandydatowi nie podawać wysokości wynagrodzenia. To prowadzi do sytuacji, gdy zarówno kandydaci, jak i klienci pytają mnie o warunki finansowe, jakie powinni zaproponować. Logiczne jest, że kandydat nie będzie chciał pracować za mniej, niż zarabia w obecnej firmie.
Przejście do nowego pracodawcy wiąże się także ze stresem oraz z ryzykiem niedopasowania. Takie ryzyko należy wkalkulować w cenę, co daje ogromne pole do fantazji. Najczęściej kandydaci robią wyliczenia, które obejmują obecne zarobki – wraz z premią – i dodają do tego różne „współczynniki" (np. wielkość, pozycję rynkową potencjalnego pracodawcy). Na koniec podają żądaną kwotę, oczywiście w wartości „na rękę". Pracodawca zaś ma swój budżet w wersji brutto, którego nie może przekroczyć. Duże firmy mają też zazwyczaj siatkę płac, określaną na podstawie badań rynkowych. Pracodawca ma zatem mocno ograniczone pole manewru, co w zderzeniu z fantazją kandydata może przynieść bardzo złe skutki.