Do końca kampanii wyborczej pozostało mniej niż miesiąc i już zaczyna być jasne, że jednym z najważniejszych jej tematów jest kwestia dobrobytu. „Nowoczesne państwo dobrobytu” (w stylu skandynawskim) kontra „Polski model państwa dobrobytu”. Pierwsze to pomysł Lewicy, drugie to propozycja PiS zawarta w programie partii rządzącej pod tym właśnie tytułem. To najlepiej pokazuje, że nikt z uczestników politycznej debaty nie kwestionuje już, że państwo dobrobytu jest potrzebne. Pytanie brzmi tylko: jakie?
Więcej zarabiać chcą wszyscy
Dla PiS centralnym elementem budującym polski model państwa dobrobytu jest propozycja związana z podniesieniem płacy minimalnej – nawet do 4 tysięcy złotych w perspektywie końca 2023 roku. Tymczasem politycy Koalicji Obywatelskiej tuż po pojawieniu się tego pomysłu natychmiast zaczęli – oficjalnie i kuluarowo – definiować go jako kolejny program, który ma na celu wsparcie grupy wyborców PiS kosztem przedsiębiorców. – Ludzie pracy, przedsiębiorcy, Polki, Polacy, chcę was ostrzec: pan Kaczyński idzie po wasze pieniądze – mówił w ubiegły weekend Grzegorz Schetyna. Pojawia się też hasło, że PiS podsyca spór między pracodawcami a pracownikami. W głośnym felietonie „Polska bezradnych kontra Polska zaradnych” Eliza Michalik pisze w ‚Gazecie Wyborczej” wprost, że „PiS zwraca się wyłącznie do klientów pomocy społecznej i ludzi najmniej zarabiających”.
Tymczasem kilka dni temu jeden z kluczowych polityków PiS w rozmowie z „Rzeczpospolitą” zwracał uwagę, że celem długoterminowym tego i innych pomysłów rządu jest ogólne podniesienie zarobków w gospodarce – dla wszystkich pracowników. Elementem realizacji tego planu jest właśnie wzrost płacy minimalnej. To „wypychanie w kierunku klasy średniej” słabiej zarabiających oraz ogólne „pchanie w kierunku gospodarki o wyższych płacach” ma sprawić, że Polska (dzięki równoległym szerokim programom inwestycyjnym) zbuduje wspomniany model dobrobytu.
W retoryce PiS jak do tej pory ten wątek nie brzmi wystarczająco wyraźnie. Wyzwaniem dla sztabowców partii rządzącej jest więc przedstawienie propozycji płacowej właśnie jako pomysłu o charakterze powszechnym, który wzmocni gospodarkę i będzie korzystny zarówno dla pracowników, jak i pracodawców. Dowartościuje również klasę średnią (w raporcie Polskiego Instytutu Ekonomicznego liczy ona blisko 12 mln osób), która ma swoje własne aspiracje płacowe. O nich toczy się bowiem gra na polu „dobrobytu”.
Lewica od kilku tygodni buduje na potrzeby kampanii swoją własną opowieść o dobrobycie, który ma być taki jak w Skandynawii. Polska powinna zmienić się w „nowoczesne państwo dobrobytu”. To wyraźny kontrast z propozycją PiS, który w swojej retoryce – by zmobilizować wyborców – jednoznacznie stawia na tradycyjny model rodziny, Kościół i państwo narodowe.