W ostatnią niedzielę CDU dostała pierwszy konkretny i bolesny rachunek za chaos, w którym się pogrąża od paru tygodni: w wyborach do landtagu Hamburga zdobyła zaledwie 11 proc. głosów. To najgorszy wynik CDU w jakichkolwiek wyborach landowych od początku lat 50. I pocieszeniem nie jest, że Hamburg, miasto-land, uchodzi za lewicujące. Mimo takiego lewicowania w 2008 roku chadecy z CDU uzyskali tam bajeczne poparcie 42 proc. Dziś o takich wynikach mogą marzyć w regionach uznawanych za konserwatywne.
Czas nie sprzyja
CDU – wciąż nazywana partią Angeli Merkel, choć kanclerz od ponad roku nie jest już przewodniczącą – wpadła w wielkie kłopoty na początku lutego. Wtedy jej posłowie w Turyngii, niepozornym landzie w dawnej NRD, zagłosowali na szefa lokalnego rządu wraz posłami Alternatywy dla Niemiec. To się miało nigdy nie zdarzyć, centrala partii zapewniała, że z AfD nigdy jej po drodze nie będzie.
I od tej pory CDU się pogrąża w kryzysie, nie wie, dokąd zmierza i pod czyim przywództwem. Nie jest to już przywództwo Merkel i coraz mniej namaszczonej przez nią obecnej szefowej Annegret Kramp-Karrenbauer. Kramp-Karrenbauer wzięła na siebie odpowiedzialność za Turyngię i zapowiedziała dymisję. Początkowo w niejasnej perspektywie (pewnie w lecie), a w tym kryzysie przeciąganie w czasie raczej nie sprzyja partii.
Teraz perspektywa się skróciła. W poniedziałek na spotkaniu zarządu partii poinformowano, że nadzwyczajny zjazd współrządzącej Niemcami 15. rok CDU odbędzie się pod koniec kwietnia. Na nim ma zapaść decyzja, kto pokieruje partią po Kramp-Karrenbauer i kto będzie kandydatem na kanclerza, następcę Merkel, w wyborach do Bundestagu, które odbędą się do jesieni 2021 roku.
Przez te półtora roku wiele może się zdarzyć. Partia, która dominuje na scenie, ma opanowany jej cały środek i wybiera sobie koalicjantów, może w tym czasie zniechęcić kolejne segmenty elektoratu i stracić szansę na dalsze kształtowanie Niemiec.