Obywatele w służbie polityków

Działacze opozycji narzekają, że władza lekceważy projekty obywatelskie. Sami lepsi nie byli.

Aktualizacja: 22.06.2013 11:13 Publikacja: 22.06.2013 02:18

Mimo ponad 2 mln podpisów „Solidarność” nie przekonała koalicji rządzącej do referendum w sprawie po

Mimo ponad 2 mln podpisów „Solidarność” nie przekonała koalicji rządzącej do referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego. Ale dowiodła zdolności mobilizowania zwolenników (na zdjęciu „emerytalny” protest „S" w 2012 r. w stolicy)

Foto: Rzeczpospolita, Darek Golik DG Darek Golik

Red

„Ratuj maluchy" ma prawie milion podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie sześciolatków. Młodzieżówka Ruchu Palikota rozpoczęła zbieranie podpisów pod sześcioma projektami ustaw: m.in. w sprawie głosowania przez Internet, obniżenia wieku czynnego prawa wyborczego do 16 lat czy częściowej legalizacji marihuany. W Warszawie jest już dość podpisów pod referendum dotyczącym odwołania prezydent miasta. Słowem, nastał sezon polowań na podpisy obywateli pod inicjatywami politycznymi.

Frustracja obywateli

Co paradoksalne, dzieje się to pod rządami partii, którą media okrzyknęły niezwykle czułą na nastroje społeczne.

Partie opozycji wysyp inicjatyw wymagających podpisów obywateli składają na karb ułomnej demokracji pod rządami PO. Z reguły jednak, gdy same rządziły, też odrzucały rozmaite inicjatywy. Bo domagając się demokracji bezpośredniej, mają na myśli projekty, które popierają, a nie te, którym się kiedyś sprzeciwiały.

Łukasz Gibała z Ruchu Palikota jest bardzo zadowolony, że młodzieżówka jego partii zbiera podpisy pod pakietem ustaw adresowanych do młodszych wyborców. Doskonale wie, że Klubowi RP nie jest to do niczego potrzebne, bo ma wystarczająco dużo posłów, żeby samodzielnie wnieść taką inicjatywę do Sejmu. Uważa jednak, że takie zaangażowanie jest nie do przecenienia.

– Bezpośredni kontakt z wyborcą zawsze przekłada się na poparcie dla partii – mówi.

Gibała wie też dobrze, że większość proponowanych przepisów, np. obniżenie wieku głosowania czy legalizacja marihuany, nie ma szans na uchwalenie w Sejmie, bo nikt tych pomysłów nie poprze. Przyznaje, że tego typu działania mogą rodzić w wyborcach frustrację.

– Tym bardziej że młody człowiek, który poparł coś swoim podpisem, uważa sprawę za załatwioną – mówi Gibała. – Ale i tak warto to robić.

Praktyka pokazuje, że inicjatywy ustawodawcze obywateli mają niewielkie szanse w Sejmie. Podobnie rzecz się ma z referendami ogólnokrajowymi. Ale wielkie akcje zbierania podpisów mimo wszystko zmieniały rzeczywistość.

Gdy na początku lat 90. rozpoczęła się wojna o ustawę aborcyjną, pod wnioskiem o referendum w sprawie karalności przerywania ciąży zebrano ponad 1,3 mln podpisów. Do referendum, popieranego m.in. przez SLD, nigdy nie doszło. Prawica mająca wówczas większość w Sejmie (zasiadali w nim m.in. dzisiejsi posłowie PiS, którzy proponują, by na wniosek 1 mln obywateli referendum było obligatoryjne) do referendum nie dopuściła, zasłaniając się przepisem konstytucyjnym z 1987 r., że referendum nie może być zorganizowane wokół konkretnej ustawy. Na wiele lat zniechęciło to obywateli do starań o referenda, ale powstałe w 1992 r. do zbierania podpisów tzw. komitety Zbigniewa Bujaka później zasiliły nową partię lewicową – Unię Pracy.

Do niszczarki x 4

Jesienią 2004 r., gdy wielkimi krokami nadchodziły wybory parlamentarne z góry przegrane dla SLD, do przejęcia władzy szykowały się dwie prawice: Platforma Obywatelska i PiS. To właśnie wtedy PO rzuciła hasło „cztery razy tak" dla Polski, czyli zebrania podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawach: zniesienia Senatu, zmniejszenia liczba posłów o połowę, zniesienia immunitetów i przeprowadzenia wyborów w okręgach jednomandatowych.

– Na tę akcję zdecydowaliśmy się, bo głęboko wierzymy w to, że Polsce potrzebne są głębokie zmiany ustrojowe, że te zmiany są możliwe – przekonywał szef Platformy Donald Tusk. Jak zaznaczył, władza w Polsce powinna być „władzą oszczędną wobec samej siebie, zbudowaną tylko z takiej liczby instytucji, która jest rzeczywiście niezbędna do skutecznego sprawowania władzy, władzą przyzwoitą, powściągliwą we własnych apetytach i z natury rzeczy poddaną woli obywateli".

Lider PO popełnił wówczas zabawny lapsus – składając podpis pod tym wnioskiem, ogłosił to „prawdziwym początkiem klasy próżniaczej", a gdy zebrani gruchnęli śmiechem, szybko się poprawił, że „to prawdziwy początek końca klasy próżniaczej".

PO podczas tamtej akcji zebrała ok. 750 tys. podpisów.

Koniec klasy próżniaczej ogłoszono przedwcześnie. Referendum nigdy nie zostało rozpisane, bo sprawująca jeszcze władzę lewica nie miała najmniejszego zamiaru pytać obywateli, czy chcą zmiany w konstytucji, a podpisy trafiły na przemiał. PO zaś, choć rządzi od sześciu lat, nigdy nie podjęła próby przeprowadzenia choćby jednego z czterech ówczesnych postulatów.

Zrobieni w emerytury

Ponad 2 mln podpisów zebrała w ciągu trzech miesięcy na przełomie lat 2011 i 2012 „Solidarność" pod wnioskiem o referendum w sprawie podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat.

– Przedstawiciele rządu jeszcze rok temu zaprzeczali, że wiek emerytalny będzie wydłużony – mówił szef „S" Piotr Duda, przedstawiając wniosek w Sejmie. – Pytam, czy wobec tego dzisiejsza większość parlamentarna ma mandat do podjęcia decyzji o podwyższeniu wieku emerytalnego? Naszym zdaniem głos w tej sprawie należy do społeczeństwa.

Rządząca koalicja PO–PSL miała jednak inne zdanie i na referendum się nie zgodziła. „S" jednak i tak wygrała – dowiodła zdolności mobilizowania ludzi wokół ważnych spraw. SLD, który również zbierał podpisy pod referendum w tej sprawie, dociągnął zaledwie do 300 tys. podpisów (żeby złożyć wniosek o referendum potrzeba ich 500 tys.), na dodatek z zakończeniem akcji nie wyrobił się przed uchwaleniem ustawy. Liderzy Sojuszu tłumaczyli, że ludzie nie chcieli się podpisywać po raz drugi pod podobną inicjatywą. Ale prawda jest taka, że Sojusz ciągle nie odbudował zaufania społecznego.

Co wyniknie z akcji „Ratuj maluchy"? Dla maluchów zapewne niewiele, bo rząd PO najwyraźniej jest zdeterminowany wysłać sześciolatki do szkół. Ale niewykluczone, że na tej akcji wyrośnie kilka karier politycznych. Uciekinier z PiS Przemysław Wipler, który chce zakładać partię republikańską, z nieskrywanym zainteresowaniem spogląda w kierunku inicjatorów akcji, małżeństwa Elbanowskich, bo milion potencjalnych wyborców to poparcie, które daje już miejsce w Sejmie.

Polityka
Hołownia w Helsinkach, czyli cała naprzód na północ
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Polityka
Piotr Serafin dla „Rzeczpospolitej”: Unijny budżet to polityka zapisana w cyfrach
Polityka
Hołownia: Polskie zaangażowanie na Ukrainie tylko pod parasolem NATO
Polityka
Wybory prezydenckie. Sondaż: Kandydat Konfederacji goni czołówkę, Hołownia poza podium
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Polityka
Prof. Rafał Chwedoruk: Na konflikcie o TVN i Polsat najbardziej zyska prawica