Choć w swym exposé pani premier składała obietnice sięgające roku 2020, to trudno zakładać, że będzie miała szanse je realizować. Perspektywą Kopacz i jej rządu są jesienne wybory parlamentarne.
Od Kopacz należy oczekiwać – i skrupulatnie ją z tego rozliczać – by przed tymi kluczowymi dla jej przyszłości politycznej wyborami nie zaczęła rozdawać pieniędzy, tak jak to robił jej poprzednik i mentor Donald Tusk. Niestety, pierwsze wybory Kopacz – głosowanie do samorządów jesienią minionego roku – pokazały, że sięganie do naszej wspólnej sakiewki to jeden ze sposobów pani premier na kupowanie politycznego poparcia. Jednym z elementów planu odsunięcia PiS od władzy w jej rodzinnym Radomiu było skierowanie strumienia pieniędzy do tamtejszej zbrojeniówki.
Ponieważ rząd ma do wydania dziesiątki miliardów w ramach dozbrajania polskiej armii, realna jest obawa, że te pieniądze nie będą służyć modernizacji wojska, tylko kupowaniu głosów na terenach, gdzie zbrojeniówka jest ważnym pracodawcą – choćby na Śląsku czy Podkarpaciu.
Tyle że – i to konkretne zadanie dla rządu – wobec sytuacji na Ukrainie unowocześnienie polskiej armii to realna potrzeba, nie zaś pretekst do szastania pieniędzmi.
Trwa kilka dużych przetargów, choćby na systemy rakietowe i śmigłowce. Wszystko wskazuje na to, że rząd chce podzielić przetargi tak, aby nasi sojusznicy zarówno z USA, jak i z Europy byli zadowoleni. Na razie jednak ekipa Kopacz nie ma sukcesów – przetarg na śmigłowce jest opóźniony, a jedyny konkret to zakup pocisków do F-16, który trudno uznać za sukces (kupiliśmy ich mało i zapłaciliśmy drogo).