– Gospodarka, głupcze! – tą radą strateg Jim Carville zapewnił w 1992 roku Billowi Clintonowi zwycięstwo w wyborach prezydenckich ze zdawałoby się tryumfującym po rozpadzie ZSRR i będącym pewnym reelekcji George’em H.W. Bushem. 32 lata później to znów stan gospodarki może rozstrzygnąć o wyniku walki o najwyższy urząd w państwie. Ale tym razem na korzyść republikanów.
Od kiedy 21 lipca Joe Biden zrezygnował z walki o drugą kadencję, Kamala Harris chwyciła wiatr w żagle. Przejęła pałeczkę w chwili, gdy Donalda Trump miał przewagę trzech punktów procentowych w sondażach. W tym tygodniu, jeśli wierzyć agregatorowi tygodnika „The Economist”, wysforowała się na prowadzenie z 1 punktem więcej niż jej rywal.
Czytaj więcej
W trzy tygodnie po rozpoczęciu kampanii kandydatka demokratów zaczyna prowadzić w sondażach. To stawia jej rywala w niepewnej sytuacji.
Wybory w USA: Aby zdobyć Biały Dom, Kamala Harris musi uzyskać wielomilionową przewagę w głosach nad Donaldem Trumpem
Tyle że to nie wystarcza. Poparcie dla demokratów jest tak niekorzystnie rozłożone między stanami, że nawet z 3 milionami zwolenników więcej niż Trump Hillary Clinton przegrała w 2016 roku wybory. Harris będzie musiała mieć więc znacznie większą przewagę, aby uzyskać 270 głosów elektorskich, które dają przepustkę do Białego Domu.
Na razie jej kampania opiera się na przestrzeganiu przed zagrożeniem, jakie stanowi jej rywal dla amerykańskiej demokracji. Mocnym punktem jest ochrona prawa do aborcji i niemal o 20 lat młodszy wiek. Trump na razie nie bardzo wie, jak skutecznie zaatakować Harris.