Większość absolutna 289 deputowanych w 577-osobowej izbie, która daje Zjednoczeniu Narodowemu prawo do samodzielnych rządów, czy też większość względna, dzięki której Marine Le Pen stanie na czele najsilniejszego ugrupowania w parlamencie, co oznacza polityczny paraliż. Przed takim dylematem stanęła w niedzielny wieczór Francja.
Trump będzie miał wolną rękę
Francuzi zdali sobie sprawę z powagi chwili. Niemal 70 proc. z nich poszło do urn, najwięcej od 1978 roku. Ale czy to wystarczy, aby uchronić kraj przed rządami kandydata Le Pen na premiera, 28-letniego Jordana Bardelli? Na odpowiedź trzeba poczekać do drugiej tury wyborów 7 lipca.
Czytaj więcej
Do południa do urn we Francji poszło aż 25,9 proc. wyborców. O godz. 17 zanotowano już wynik 59,3...
Rozpisując 9 czerwca przedterminowe wybory, prezydent Emmanuel Macron z pewnością podjął ogromne ryzyko. Tuż przed głosowaniem sondaże dawały skrajnej prawicy 35–37 proc., dwa razy więcej niż wynik z wyborów parlamentarnych w 2022 roku. To też o wiele więcej niż 29 proc., na jakie może liczyć nowy lewicowy Front Ludowy i 20 proc. centrowego bloku Razem dla Republiki prezydenta Macrona.
To w ramach tych trzech bloków rozegra się teraz ostateczna batalia o skład Zgromadzenia Narodowego. Jeśli w pierwszej turze w danym okręgu nikt nie zdobędzie połowy głosów, przechodzą ci z poparciem przynajmniej 12,5 proc. uprawnionych. Macron stanął więc przed decyzją, czy poprzeć kandydatów Frontu Ludowego tam, gdzie jego drużyna ma małe szanse na pokonanie ludzi Le Pen. To dla prezydenta trudne nie tylko dlatego, że lider lewicy Jean-Luc Mélenchon nie stroni od antysemityzmu i wysyła przyjazne sygnały pod adresem Kremla, ale oznaczałoby to zanik silnego bloku liberalnego.