– Gdybym tu spotkał Putina, oddałbym mu swoją córkę! Gdybym spotkał Rosjankę, ożeniłbym się z nią – uczestnik sobotniej manifestacji przeciwko Francuzom w stolicy Burkina Faso Wagadugu nie ukrywa w rozmowie z reporterem France 24 entuzjazmu do Moskwy.
– Rosjanie są inni niż Francuzi: kochają nas bezinteresownie – dodaje inny uczestnik.
Nad protestującymi widać wizerunki kapitana Ibrahima Traore, szefa junty wojskowej, która niedawno przejęła władzę w tym niewiele mniejszym od Polski kraju, który zamieszkuje niemal 20 mln osób, ale którego dochodów narodowy jest 50 razy mniejszy od polskiego. Widać też flagi Burkina Faso i Rosji. Podobne sceny tego dnia powtórzyły się i w innych miastach kraju. – Mieszkańcy Burkina Faso o Rosjanach wiedzą niewiele, ale czują wielki zawód Francją – tłumaczy Thierry Vircoulon, znawca Afryki związany z Francuskim Instytutem Spraw Międzynarodowych (IFRI).
W ciągu miesiąca wyjedzie nie tylko 400 francuskich żołnierzy, którzy starali się obronić kraj przed atakującymi z północy ugrupowaniami dżihadystów, ale także ambasador Luc Hallade. W ten sposób kończy się trwająca od 12 lat operacja „Sabre” („Szabla”), w której w szczytowym momencie uczestniczyło 1,6 tys. Francuzów.
Wcześniej, latem 2022 r., podobną porażką zakończyła się francuska obecność wojskowa w Mali (operacja „Barkhane”): po wojskowym zamachu stanu nowa junta nie chciała dłużej współpracować z Francuzami. A w grudniu wedle takiego schematu Francuzi wycofali się z innej dawnej kolonii, Republiki Środkowoafrykańskiej. Zasadniczym powodem takiego rozwoju wypadków jest porażka w walce z dżihadystami. Operację „Barkhane” Emmanuel Macron odziedziczył po swoim poprzedniku, François Hollandzie. Francuzom początkowo udało się pokonać islamistów. Szybko jednak okazało się, że lokalne armie, w szczególności malijska, nie są w stanie przejąć od nich tego zadania. Nie tylko brakowało im środków, ale Sahel, obszar wielki, jak Unia Europejska, jest na to zbyt duży. Paryż nigdy też nie zdołał odciąć źródeł finansowania dżihadystów.