Był Pan eurodeputowanym przez dziesięć lat. Czy Europa zmęczona kryzysem finansowym i kryzysem uchodźczym potrafi poradzić sobie z wyzwaniem, jakie jej rzuca Władimir Putin, prezydent Rosji?
Vytautas Landsbergis: Putin rozmawia z Europą arogancko i lekceważąco. Z nim rozmawia się grzecznie, na skutek czego uważa on Europę za tchórzliwą i słabą. Ot, chociażby sprawa boeinga strąconego nad Ukrainą. Dowody wskazują na Rosję, jednak sprawy są przeciągane w nieskończoność. Dlaczego? Europa nie chce ostatecznie zaprzepaścić szansy na „polepszenie stosunków” z Rosją, ciągle daje szansę Putinowi. Tymczasem Putin, „Jedna Rosja” i rosyjscy generałowie czują się bezkarni, nikt ich nie rozlicza z tego, co zrobili w Gruzji, na Ukrainie, a ostatnio w Syrii. Zginęło wielu ludzi, miliony straciły domy i nic.
Niegdyś za czasów Sajudisu Rosjanie manifestowali w Moskwie, popierając dążenia Litwy do niepodległości, czy Pana zdaniem zrobiliby to teraz?
To już nie są ci sami ludzie, którzy kiedyś wyszli na ulice Moskwy demonstrować poparcie dla walczącej o niepodległość Litwy. Propaganda zmieniła Rosjan, środki masowego przekazu wykonały na zbiorowym umyśle narodu rosyjskiego lobotomię.
Litwa wkłada mnóstwo wysiłku, aby zwalczać rosyjskie wpływy w regionie bałtyckim. Jednak na Łotwie i Estonii istnieją liczne rosyjskie mniejszości etniczne, na Litwie liczna – polska, a także rosyjska. Czy Pana zdaniem Kreml może wykorzystać mniejszości etniczne do wojny hybrydowej w krajach bałtyckich?