Kiedy w pierwszej kadencji, w sytuacji lepszej niż dzisiaj, PiS zaczynał wchodzić na coraz wyższe obroty w rozdawnictwie, niektórzy ostrzegali, że zadłużać się nie da w nieskończoność. Wtedy zawsze pojawiali się zwolennicy tzw. nowej ekonomii, krzycząc: „Co? Jak to: nie da się? Potrzymajcie nam piwo!”.
Najgłośniej krzyczał Mateusz Morawiecki, bo to on był największym wielbicielem tych nowatorskich pomysłów Piketty’ego i spółki, którymi infekował Jarosława Kaczyńskiego. Reguły ekonomiczne miały już nie obowiązywać, ostrożność fiskalna stała się niemodna, a nad wszystkim unosił się duch Johna Maynarda Keynesa, patrona etatystów, i zanosił się złośliwym śmiechem, powtarzając, że „w długim okresie wszyscy jesteśmy martwi”. Te słowa brytyjski ekonomista napisał w 1923 r., wypowiadając się w debacie na temat przywrócenia w Zjednoczonym Królestwie obowiązującego przed I wojną światową standardu złota, który nazwał „barbarzyńskim reliktem”. Odnosiły się do uwag dotyczących właśnie konsekwencji braku takiego standardu w przyszłości.
Czytaj więcej
Jeśli teraz nie wykorzystamy kryzysu, aby zbudować sprawne państwo w oparciu o doświadczenia naszych partnerów z Unii Europejskiej, to przejdzie nam koło nosa historyczna szansa.
Niall Ferguson, szkocko-amerykański historyk, mniej więcej dekadę temu stwierdził, że teorie Keynesa i jego ostentacyjne lekceważenie dla sytuacji przyszłych pokoleń wynikały z faktu, że był homoseksualistą i nie miał dzieci. Wywodził, że pracujemy przecież i budujemy pomyślność dla przyszłych pokoleń.
Ferguson potem za swoją opinię o Keynesie przepraszał, byli jednak tacy, którzy zwracali uwagę, że osobista sytuacja autora tej czy innej teorii ekonomicznej może mieć wpływ na jego poglądy.