Kamil Sikora: Granice wolności słowa

Dlaczego tak niewielu interesuje dziś merytoryczna dyskusja?

Publikacja: 12.10.2022 03:00

Kamil Sikora

Kamil Sikora

Foto: mat.pras.

W sobotę 1 października najstarsza uczelnia w Polsce zainaugurowała 659. rok akademicki. Moją uwagę przykuły słowa rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Jacka Popiela: „Apeluję w dniu inauguracji roku akademickiego do pracowników, studentów, doktorantów, także naszych absolwentów – pamiętajcie o odpowiedzialności za słowo”.

Te słowa nie padły bez powodu – w ostatnich miesiącach UJ był przedmiotem kilku burz medialnych – również z powodu słów rzucanych w przestrzeni medialnej przez studentów, doktorantów, pracowników czy absolwentów. Szerzej mówiąc: nasza debata publiczna od dłuższego czasu (boję się napisać „od zawsze”) jest jak hobbesowski stan natury – walką wszystkich ze wszystkimi, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone, a podstawą działania jest egoizm.

Na margines

Wolność słowa, zapisana w polskiej konstytucji czy w karcie praw podstawowych, gwarantuje nam swobodę wypowiedzi i prawo do posiadania poglądów – również tych, które dla większości społeczeństwa sytuują się na marginesie debaty publicznej („Ziemia jest płaska”, „szczepionki powodują autyzm”, „kazirodztwo jest OK”). Problem polega nie na tym, że ktoś ma ekstremalne poglądy polityczne (choć ich percepcja zależy od poglądów odbiorcy), ale na tym, że próbuje się nałożyć kaganiec na tych, którzy są nieprawomyślni. Ten nieomal totalitarny sposób myślenia jest błędny, a cenzura słowa i poglądów nie jest rozwiązaniem. Z drugiej strony wolność słowa nie jest wartością, którą można absolutyzować – liczyć trzeba się z tym, że pochwała kazirodztwa spotka się ze zdecydowanym ostracyzmem.

Niestety, tak dosadnie rozumiana wolność, nie tylko słowa, prowadzi do wynaturzeń i ekstremizmów. I jak zwykle pojawiają się „obrońcy”, którzy wierzą, że wyrażanie pewnych poglądów można odgórnie zakazać. Tyle że cenzura jest w tej sytuacji najgorszym z możliwych rozwiązań, chyba że komuś bliskie są rozwiązania z systemów totalitarnych.

Recepta jest prosta (w przeciwieństwie do cenzury, która się niektórym marzy): ignorować, nie dawać głosu, przestrzeni i powietrza, nie zapraszać do mediów, nie wchodzić w dyskusję. W dojrzałym społeczeństwie taka osoba – z powodu własnych działań, konkretnych poglądów czy sposobu ich formułowania – sama stawia się na marginesie. I tam jest jej miejsce.

Narracja emocji

Apel o odpowiedzialność za słowa skierować trzeba przede wszystkim do polityków, bo to oni nadają kierunek debacie politycznej. Szczególnie w obecnej sytuacji, kiedy nakręcanie emocji nikomu nie służy (to znaczy służy politykom, ale nie przyznają tego otwarcie).

Jarosław Kaczyński w trakcie swojego objazdu Polski opowiada – nie da się tego inaczej nazwać – bajki i głupoty. Pisał o tym w „Rzeczpospolitej” Michał Płociński, analizując anegdotę prezesa PiS o dzikach i kartoflach. Ale ze strony partii rządzącej padają też oskarżenia, jak te z mównicy sejmowej, które wygłosił Antonii Macierewicz: „Do zbrodni smoleńskiej nigdy by nie doszło, gdyby nie współpraca polityczna i organizacyjna Donalda Tuska, Radosława Sikorskiego, Bogdana Klicha z Władimirem Putinem i rosyjskimi służbami specjalnymi”.

W każdym poważnym państwie po takich oskarżeniach prokuratura miałaby ręce pełne roboty. Ale dziwnym trafem, choć Macierewicz i Kaczyński w zamach smoleński wierzą, Tusk, Sikorski i Klich dalej są wolnymi ludźmi. Ten brak konsekwencji i spójności w narracji i działaniu budzi już tylko politowanie.

Skuteczne narzędzie?

Ale powtórzmy: Tuska, Macierewicza, Brauna, Korwin-Mikkego czy Kaczyńskiego (kombinacja nazwisk przypadkowa) nie interesuje prawda, tylko emocje, bo to one są paliwem politycznym. W tym sensie nie ma granic wolności słowa, bo powiedzieć można wszystko. Polityków interesuje jedynie to, jakie efekty powodują ich działania, a raczej słowa, w społeczeństwie. I to działa – budowanie odpowiedniej narracji bazującej na emocjach jest skutecznym narzędziem zarządzania w polityce. Ta frywolność ma jednak swoją cenę – infantylizacji debaty politycznej.

Nikogo obecnie nie interesuje obniżenie temperatury debaty politycznej w Polsce. Nikogo nie interesuje merytoryczna dyskusja, chłodna analiza i argumentacja w oparciu o fakty, bo one nie dadzą tego, o co walczy klasa polityczna – zwycięstwa wyborczego. Tym bardziej trzeba apelować do polityków, mediów, naukowców – szerzej do uczestników dyskursu – o odpowiedzialność za słowo.

Autor jest politologiem i publicystą, pracownikiem Uniwersytetu Jagiellońskiego

Polityka
Machcewicz o Nawrockim: Człowiek niezwykle brutalny, mam nadzieję, że nie wygra
Polityka
Karol Nawrocki spotkał się w Gabinecie Owalnym z Donaldem Trumpem
Polityka
Kandydat na prezydenta Marek Woch: Polska powinna mieć broń jądrową
Polityka
Donald Tusk wygłosił orędzie. „To nam przypadło nie tylko marzyć, ale przede wszystkim działać”
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Polityka
Joanna Senyszyn: Lewica to ja
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne