Czy sankcje wobec Rosji mogą zapobiec dalszemu rozbiorowi Ukrainy?
Same sankcje - tak jak ich zapowiedź - nie podziałały odstraszająco. Widać, że Moskwa jest gotowa zapłacić bardzo wysoką cenę za przeforsowanie swych żądań. Jest przekonana, że może sobie na to pozwolić, bo ma rezerwy walutowe i odpowiednie fundusze, które mogą złagodzić skutki zachodnich sankcji. Z punktu widzenia Kremla w rachunku strat i zysków przeważają korzyści wynikające z destabilizacji Ukrainy. Zachód, w tym USA, został zmuszony do rozmów z Kremlem. Znajduje się pod presją i może uwikłać się w wewnętrzne dyskusje o rozmiarach sankcji. Putin pokazuje nie tylko Zachodowi, lecz i własnemu społeczeństwu, że przeciwdziała ewentualnemu rozszerzeniu NATO i podważa państwowość Ukrainy. Moskwa przekalkulowała na pewno skutki twardych sankcji, jak np. odłączenie Rosji od systemu SWIFT. Panuje tam zapewne przekonanie, że Zachód nie pójdzie tak daleko. Przynajmniej w obecnej fazie konfrontacji. Można przypuszczać, że Zachód zastosuje coś w rodzaju elastycznej odpowiedzi („flexible response"). Nie ma na razie wielkiej ofensywy sił rosyjskich, więc sankcje muszą być na tyle adekwatne, aby pozostało coś jeszcze, gdy dojdzie do eskalacji rosyjskich działań.
Wkraczamy nieodwołanie w okres nowej zimnej wojny?
Jest to kolejny etap ewolucji relacji Zachodu z Rosją po zakończeniu zimnej wojny. Na początku było sporo nadziei, potem faza współzawodnictwa, a co najmniej od 2014 r. znajdujemy się na etapie otwartego konfliktu na coraz większą skalę. Wiele z ostatnich wydarzeń nie zaskakuje. Nie od dzisiaj mamy do czynienia z dążeniem do rewizji układu, jaki powstał po rozpadzie Związku Radzieckiego. Nie jest też nowe postrzeganie Zachodu jako zagrożenia dla bezpieczeństwa Rosji oraz czynnika hamującego jej rozwój. Rosja chce dzisiaj zakomunikować Zachodowi, że to ona prowadzi ofensywne działania, które mają ograniczyć jego domniemaną ekspansję Zachodu. Jest to zasadnicza zmiana w stosunku do roku 2014, kiedy zmiana władzy w Kijowie zaskoczyła Rosję. Teraz Moskwa nadaje ton i wybiera tempo. Jest przygotowana do eskalacji i prowadzi coś w rodzaju uderzenia wyprzedzającego wobec NATO, kwestionując samo istnienie Ukrainy.
Czy USA wzmocnią na stałe swą obecność militarną w Polsce i krajach bałtyckich?
Chyba tak. Amerykanie zdają sobie sprawę, że są nadal „ostateczną gwarancją" bezpieczeństwa w Europie. Na początku kadencji Joe Bidena istniały pomysły, że z Rosją trzeba się porozumieć, aby USA miały spokój w Europie, by skoncentrować się na rywalizacji z Chinami. Teraz jest inaczej. Bez silnej obecności amerykańskiej w Europie, na jej wschodniej flance, problemy będą coraz większe.