– Nadszedł czas na rozwiązanie konfliktu, nadszedł moment, aby usiąść za stołem i uzgodnić referendum – zaapelował w wieczór wyborczy do Madrytu wywodzący się z Republikańskiej Lewicy Katalonii (ERC) p.o. przewodniczącego autonomicznych władz Katalonii Pere Aragones.
Jego ugrupowanie nie wygrało wyborów: laur otrzymała katalońska frakcja (PSC) rządzącej Hiszpanią socjalistycznej PSOE, uzyskując 23 proc. głosów i 33 mandaty w 135-osobowym parlamencie. Ale ERC depcze jej po piętach z 21,3 proc. i 33 mandatami. Przede wszystkim jednak wybiła się na prowadzenie w obozie secesjonistów, wyprzedzając konserwatywną Junts per Catalunya (JpCat – 20 proc., 32 mandaty). A to zapowiada radykalną zmianę strategii katalońskich nacjonalistów.
Lider ERC Oriol Junqueras w 2019 r. został skazany na 13 lat więzienia za rebelię przeciw państwu. Taki był efekt jego udziału w organizacji 1 października 2017 r. niezgodnego z konstytucją referendum i ogłoszenia jednostronnej niepodległości. Nowego państwa nie uznał żaden kraj, a poparcie dla niezależności spadło do 43 proc. (50 proc. pozostaje wiernych koronie). Ludność zamożnej prowincji poczuła się znużona jałowym buntem, który wpycha ją w kryzys.
Junqueras, w przeciwieństwie do JpCat, zmienił więc strategię na rzecz wynegocjowanego z Madrytem procesu budowy niepodległego państwa. Dzięki wstrzymaniu się od głosu posłów ERC Kortezy powołały lewicowy rząd Hiszpanii Pedro Sancheza. Teraz Aragones jako szef rządu regionalnego miałby rozpocząć negocjacje z Madrytem.
Budowa koalicji secesjonistów łatwa jednak nie będzie. Musiałyby do niej wejść bardzo różne ugrupowania. Nie tylko lewicowa ERC i związana z burżuazją Barcelony JpCat, ale także marksistowska Kandydatura Jedności Ludowej (CUP) oraz równie radykalny i lewicowy kataloński oddział Podemos (En Comu Podem), który, choć nie popiera niepodległości, to opowiada się za referendum.