Czy dojdzie do zjednoczenia opozycji przed wyborami samorządowymi i utworzenia wspólnych list? – Prowadzę takie rozmowy – mówił we wtorek Grzegorz Schetyna na antenie radiowej Trójki. Taki sojusz mógłby być politycznie opłacalny. Przynajmniej jeśli chodzi o PO i Nowoczesną. Wynika to z badania przeprowadzonego przez jedną z partii politycznych w Małopolsce, do którego dotarła „Rzeczpospolita”.
Według tego sondażu, przeprowadzonego w ubiegłym tygodniu, PiS może liczyć na 25 mandatów w sejmiku, PO na osiem, PSL na pięć, a Nowoczesna na jeden. Ale jeśli kandydaci Platformy i Nowoczesnej znajdą się na wspólnej liście, to w grę wchodzi zdobycie 13–14 mandatów, co przy utrzymaniu wyników PSL daje koalicji ok. 19, 20 miejsc. Taki bonus nie jest zaskoczeniem dla analityków. – To jest naturalny mechanizm, efekt obecnego systemu. Nagroda za zjednoczenie jest tym większa, im mniejsze są łączące się ugrupowania. Warto jednak pamiętać, że w sejmikach jest duża doza przypadkowości. Są małe okręgi, jeden mandat to średnio 17 proc. głosów – komentuje w rozmowie z „Rzeczpospolitą” dr Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zwraca też uwagę, że w wyborach sejmikowych duże znaczenie będą miały lokalne listy. Zysk z potencjalnego zjednoczenia widać też na poziomie krajowym, np. w sondażu Kantar Public opublikowanym pod koniec lipca. W nim wspólna lista PO i Nowoczesnej ma 35 proc., PiS – 32 proc., PSL – 6 proc. Jednak mimo deklaracji Schetyny i słów o rozmowach dotyczących wspólnych list przed przyszłorocznymi wyborami szanse na ich utworzenie pozostają niewielkie. Politycy PSL od miesięcy powtarzają, że do wyborów sejmikowych idą samodzielnie.