– Jeżeli wychodzić z założenia, że wolność słowa jest czymś namacalnym, to jest jej na Białorusi znacznie więcej niż w krajach sąsiednich – mówił kilka miesięcy temu w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Paweł Jakubowicz, były redaktor naczelny głównej tuby propagandowej Mińska, dziennika „Sowiecka Białoruś". O tym, jak smakuje wolność słowa na Białorusi, będą mieli okazję się przekonać aresztowani we wtorek dziennikarze najważniejszych niezależnych od władz mediów.
Nad ranem we wtorek funkcjonariusze służb otoczyli dwa piętra jednego z najbardziej reprezentacyjnych biurowców białoruskiej stolicy Omega Tower. Mieści się tam redakcja popularnego portalu informacyjnego tut.by, który miesięcznie odwiedza ponad 12 mln użytkowników sieci. Redakcja najbliższe dni będzie musiała funkcjonować bez redaktorki Haliny Ułasik, która została aresztowana. Zatrzymano również pięciu dziennikarzy tego portalu. Funkcjonariusze Komitetu Śledczego wkroczyli także do redakcji niezależnej informacyjnej agencji BiełaPAN, przeprowadzili rewizję i aresztowali dziennikarkę z działu zagranicznego. Lokalne media informowały, że rewizje przeprowadzono również w wydawnictwie Białoruska Nauka, głównym wydawnictwie Białoruskiej Akademii Nauk.
Wszystko przez rządową agencję BiełTA, która głównie zajmuje się opisywaniem działalności i podróży zagranicznych rządzącego od prawie ćwierćwiecza prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Szefowa agencji Iryna Akułowicz oskarżyła towarzyszy po fachu o „nieuprawnione korzystanie z płatnych materiałów serwisu informacyjnego". Twierdzi, że zatrzymani dziennikarze „kradli informacje z agencji, logując się na stronie przy pomocy cudzych haseł". Według białoruskiego prawa grozi im zakaz wykonywania zawodu, a nawet dwa lata więzienia.
Założyciel portalu tut.by i znany białoruski przedsiębiorca Jurij Zisser oświadczył, że portal ma „wystarczające dochody", by wykupić płatny dostęp do rządowej agencji. Zarzuty odrzuca również dyrekcja agencji BiełaPAN, która przyznaje, że korzystała z materiałów BiełTA, lecz wyłącznie z tych ogólnodostępnych.
– Władze wykorzystali rządową agencję, by nacisnąć na największe białoruskie media. Media te nie są związane ani z opozycją demokratyczną, ani z władzami w Mińsku. Pokazują opinie z wielu stron. Rządzący zachowują się bardzo dziwnie. W XXI wieku wystarczy sięgnąć po informacje z serwerów, by się dowiedzieć, gdzie i kto się loguje. Nie ma potrzeby przeprowadzać rewizji i zatrzymywać dziennikarzy – mówi „Rzeczpospolitej" Pauluk Bykouski, znany białoruski ekspert ds. mediów. – Niezależne media działają na Białorusi w bardzo trudnych warunkach, zamyka się przed nimi drzwi. Dostęp do rządzących ma wyłącznie agencja BiełTa – dodaje.