Swój projekt jakiś czas temu przedstawiło Prawo i Sprawiedliwość. Także politycy i intelektualiści skupieni wokół projektu Polska XXI rozpoczęli debatę na ten temat.
Co więcej – kierunek myślenia w wielu sprawach jest wspólny. Prawie wszyscy zgadzają się co do jednego – potrzeby wzmocnienia władzy wykonawczej i skupienia jej w jednym ośrodku. Nie ma co liczyć na to, że następni premierzy i prezydencki będą mieli bardziej łagodne charaktery niż Donald Tusk i Lech Kaczyński i że będą zgodnie współpracować. Problem nie leży w osobowościach, ale w mechanizmach.
Oba ośrodki polityczne mają sprzeczne interesy, więc konflikt jest wpisany w ich współistnienie. W takim konflikcie nie ma nic złego dopóty, dopóki nie blokuje on możliwości rządzenia. Jeżeli zagraniczni przywódcy zastanawiają się, z kim należy w Polsce rozmawiać, z kim uzgadniać terminy i plany wizyt w Warszawie, bo nie mają pewności, kto u nas rządzi, to jest źle. Jeżeli rząd wyłoniony przez zwycięską partię rezygnuje z przeprowadzania swoich projektów, bo wie, że prezydent je zablokuje, to znaczy, że mechanizm władzy jest źle ustawiony. Społeczeństwo powinno oddawać władzę na czas określony w ręce wybrańców i pozwalać im realizować swoje obietnice, zapowiedzi i wizje. Po czterech czy pięciu latach wyborcy mają możliwość zweryfikowania swojej decyzji i rozliczenia rządzących z wykonanego zadania.
Władza musi mieć możliwość sprawnego działania. Musi być silna. To, czy będzie spoczywać w rękach premiera czy prezydenta, jest rzeczą mniej ważną, choć oczywiście pociągającą za sobą duże konsekwencje.
Warto, by główne siły polityczne zaczęły o tym ze sobą już dziś rozmawiać. Tak, by za kilka lat można było uchwalić nową konstytucję odpowiadającą potrzebom nowoczesnego państwa.