Karpiński, uznawany za najbardziej zaufanego człowieka marszałka Sejmu na Lubelszczyźnie, został we wtorek powołany na stanowisko sekretarza stanu w MSWiA.
W resorcie wszedł na miejsce zwolnione przez innego człowieka Schetyny Tomasza Siemoniaka, który został szefem MON. – Jestem człowiekiem całej Platformy – zapewnia jednak Karpiński.
Kończy w tym roku 50 lat. Od dziesięciu związany jest z PO, dzięki której w 2005 r. został posłem. Polityka towarzyszyła mu od czasów opozycyjnej działalności w NZS. – Tak jak Donald Tusk i Maciej Płażyński jestem z pokolenia, które w czasach „S" wchodziło w dorosłe życie – mówi Karpiński. Miejsca w polityce szukał od połowy lat 90. – Sondował, gdzie mógłby się wybić – opowiada znany lubelski polityk. Część dawnych znajomych przypisuje mu związki z UPR i Ruchem Odbudowy Polski, ale członkiem żadnej z tych partii nie był. – Gdyby chciał, z chęcią bym go przyjął. To porządny człowiek – mówi Zbigniew Bagiński, długoletni szef UPR na Lubelszczyźnie.
W 1997 r. Karpiński chciał startować do Sejmu z pierwszego miejsca listy ROP w okręgu lubelskim, ale szef regionu zablokował jego kandydaturę. – Wybrał więc zupełnie inną drogę polityczną – mówi Stanisław Gogacz, senator PiS i członek władz ROP.
– Doświadczenia PRL stygmatyzowały partie, więc nie chciałem w nich działać, choć politycznie ukształtowały mnie felietony Stefana Kisielewskiego, jednego z twórców UPR. Dopiero gdy dojrzałem politycznie i zawodowo, zrozumiałem, że duże projekty modernizacyjne można zrealizować jedynie przez stronnictwa polityczne. Oferta PO wydawała mi się najbardziej atrakcyjna – tłumaczy Karpiński, który w 2001 r. był już wiceprezydentem Puław.