Pomorze i Kaszuby stały się dla organizacji ekologicznych poligonem walki z gazem łupkowym. Przeciwnicy wierceń z Niemiec i Francji starają się przekonać mieszkańców miejscowości, w których inwestują gazownicy, że eksploatacja złóż oznacza katastrofalną degradację środowiska naturalnego. Jesienią dołączą do nich ekolodzy z Belgii, a polskie organizacje ochrony środowiska planują konsolidację działań i zaostrzenie form protestu.
10 sierpnia 11 polskich organizacji z Pomorza i Kaszub podpisało w Lęborku porozumienie o współpracy. Mają koordynować działania i razem organizować protesty przeciwko eksploatacji złóż łupkowych. Do działania mobilizują ich niemiecka Fundacja Róży Luksemburg i francuska No Fracking France, które przysyłają do Polski swoich aktywistów.
Na lidera antyłupkowych organizacji wyrasta Hieronim Więcek, prezes Stowarzyszenia Niesiołowice-Węsiory-Kamienne Kręgi. – Dzwonią do mnie ludzie z całej Polski. Ludzie są autentycznie przerażeni, bo gazownicy pojawiają się w coraz to nowych miejscach. To szaleństwo – mówi.
Uniknąć kompromitacji
Przedstawiciele zagranicznych organizacji ochrony środowiska przyjeżdżali do Polski kilkanaście razy. Próby zorganizowania spektakularnych protestów skończyły się jednak kompromitacją.
Najbardziej spektakularną porażkę poniósł francuski eurodeputowany Jose Bove, przewodniczący Komisji Rolnictwa Parlamentu Europejskiego i jeden z najzagorzalszych przeciwników wydobywania gazu łupkowego. W ubiegłym roku próbował on przekonywać rolników spod Zamościa, gdzie inwestują firmy łupkowe, że wydobywanie gazu spowodowało zmętnienie wody w studniach i spękania budynków. Opowiadał o tym dziennikarzom francuskiej telewizji, których przywiózł ze sobą.