Czerwono-czarny burmistrz

Piotr Guział jest dziś najbardziej obiecującym politykiem lewicy. Może mu się udać pokonanie Platformy.

Publikacja: 22.06.2013 11:13

Piotr Guział

Piotr Guział

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Latem 2010 r. przed wyborami samorządowymi Piotr Guział był naprawdę przerażony. Spotykał się ze znajomymi, opowiadając, że Platforma chce go wykończyć. Zbliżały się wybory samorządowe, a Guziałem zainteresowała się ówczesna antykorupcyjna minister Julia Pitera. Przekopywała jego interesy, co Guział uważał za szukanie haków. Kilkadziesiąt pism do skarbówek i instytucji, w których pracował, na nic się zdało. Guział pobił Platformę i został burmistrzem w jej stołecznym mateczniku – dzielnicy Ursynów.

Teraz, kiedy znów rzuca PO rękawicę, próbując odwołać prezydent stolicy Hannę Gronkiewicz-Waltz, także ma obsesję służb specjalnych. Poprosił byłego szefa ABW w rządach SLD Andrzeja Barcikowskiego o konsultację w sprawie referendum.

Guział ma powody, żeby nie cierpieć Gronkiewicz. Po wyborach 2010 r. był rodzynkiem wśród stołecznych burmistrzów, których gros ma legitymację PO. A Gronkiewicz, której brak politycznego instynktu, zamiast młodego polityka lewicy wciągać w orbitę PO, postanowiła z nim walczyć. Każdą zniewagę Guział wykorzystywał przeciwko Gronkiewicz. To on zaczął propagować jej wizerunek jako osoby małostkowej, partyjnego dygnitarza, który nie rozumie problemów miasta.

Gronkiewicz w Warszawie przeżywa to, co Tusk w skali kraju: zmęczenie środka drugiej kadencji po dwukrotnej wygranej. Ekspresowe zebranie podpisów pod wnioskiem o odwołanie pani prezydent pokazuje, że nawet jeśli Guział nie wygenerował tej fali protestu, to przynajmniej umiał na nią wskoczyć.

Nie zawsze z tym surferskim wyczuciem było u niego dobrze. Ociągał się z opuszczeniem SLD długo po aferze Rywina. Nie zakładał razem z Markiem Borowskim nowej partii Socjaldemokracja Polska wiosną 2004 r., odszedł z SLD dopiero rok później.

Ale dziś brak partyjnej legitymacji pomaga. To ułatwia przedstawianie akcji referendalnej jako oddolnej inicjatywy stołecznych samorządowców, choć przecież wcale tak nie jest. To inicjatywa polityczna: Guział zbudował ruch oporu pod hasłem „wszyscy przeciwko Platformie".

Nie stałby się gwiazdą referendum, celebrytą rozchwytywanym przez media, gdyby nie stało za nim, w cieniu, dwóch ludzi. Pierwszy to poseł Artur Dębski, szara eminencja Ruchu Palikota. Dębski mieszka w podwarszawskim Józefosławiu, miasteczku przyległym do guziałowego Ursynowa. Na przełomie lat 2011 i 2012 przy piwie wymyślili, że zaniedbany Józefosław powinien zostać przyłączony do Ursynowa. Guział zrobił z tego spektakl, organizując internetowe sondaże (zwycięskie) i rozmowy z samorządowcami z Piaseczna (przegrane). Za karę, jako jedyny z 18 burmistrzów, nie dostał od Gronkiewicz kwartalnej nagrody. Wtedy, przy piwie gdzieś między Ursynowem a Józefosławiem, zrodził się pomysł zorganizowania referendum nad jej odwołaniem.

Drugim człowiekiem cienia jest wiceszef PiS Mariusz Kamiński. Tak, ten dawny szef znienawidzonego przez lewicę CBA. To on wychodził poparcie dla referendum u szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Zresztą jeszcze zanim Kaczyński oficjalnie ogłosił, że popiera odwołanie Gronkiewicz i w świetle kamer złożył swój zamaszysty podpis pod referendalnym wnioskiem, Kamiński organizował tajną akcję zbierania podpisów przez PiS.

Guział wie, jakie guziki nacisnąć, by uwieść PiS. Broni osiągnięć Lecha Kaczyńskiego

Ale i bez PiS operacja zbierania podpisów by się udała. Niechętni Guziałowi politycy Ruchu Palikota szepczą, że tajemniczy sponsorzy płacą za podpisy. W odpowiedzi Guział wyciąga glejt z Państwowej Komisji Wyborczej potwierdzający, że wszystko jest zgodne z prawem. Ale nazwisk „sponsorów" podać nie chce.

Na czym polega fenomen dobrych relacji Guziała z dwoma stronami tak ostrego, brutalnego wręcz sporu politycznego? Wszystko zaczęło się na Ursynowie, młodej dzielnicy napływowych warszawiaków. Kiedy w 2010 r. Guział ze swym lokalnym, choć bliskim lewicy stowarzyszeniem „Nasz Ursynów" zdobył 10 miejsc w radzie dzielnicy, zawarł pragmatyczną koalicję z PiS (4 mandaty). Ograł w ten sposób Platformę, która wygrała (11 mandatów).

Tę czerwono-czarną koalicję Guział układał właśnie z Mariuszem Kamińskim. Dziś to zaufanie trzyletniej, lojalnej współpracy procentuje.

Guział wie, jakie guziki nacisnąć, aby uwieść PiS. Broni stołecznych osiągnięć Lecha Kaczyńskiego przed krytyką PO, organizuje patriotyczne happeningi, a gdy pojechał z wizytą do Smoleńska, udowodnił, że Rosjanie handlują fragmentami wraku – co podważyło rządową wersję o zabezpieczeniu szczątków samolotu.

Ma coś i dla Ruchu Palikota: potrafi wciągnąć na ursynowski maszt tęczową flagę ruchu gejowskiego, podczas głośnych obchodów Święta Niepodległości w 2011 r. uczestniczył w lewicowym pochodzie „Kolorowa Niepodległa", ostatnio był na Paradzie Równości.

Guział ukuł politologiczne określenie, którym siebie określa: „lewica patriotyczna". W klapie nosi znaczek Polski Walczącej. – Połączenie tradycji lewicowych i patriotycznych to doświadczenie mojej rodziny – pręży pierś.

Rodzina ze strony matki to tradycja partyzantki w Górach Świętokrzyskich. Imię odziedziczył po pradziadku, który był dowódcą placówki AK. Drugie imię – Andrzej – odziedziczył po ojcu, dobrze usadowionym w PRL funkcjonariuszu. Był działaczem Federacji Socjalistycznej Młodzieży Polskiej oraz Socjalistycznego Związku Studentów Polskich na SGPiS, radnym rady narodowej w stołecznej dzielnicy Mokotów, potem dyplomatą.

Dzięki pracy ojca na placówce Guział uczył się w liceum w Niemczech i zaczął tam studia ekonomiczne w 1994 r. – Mogłem tam zostać na stałe. Ale miałem wrażenie, że tracę młodość, podczas gdy w Polsce dzieją się ważne rzeczy – wspomina. Wrócił w 1997 r. i studia dokończył w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej (dawny SGPiS), szkole swego ojca i sporej części kawiorowych lewicowców. Był rok 1997 i wybory parlamentarne, kiedy postanowił związać się z postkomunistyczną lewicą. – Kiedy wieszaliśmy plakaty, to zdarzało się, że ludzie pluli nam pod nogi – opowiada.

Jego patronem został Józef Oleksy, starszy kolega ojca z SGPiS. Na podobnej zasadzie zna całą wierchuszkę lewicy, w tym Rosatiego, Kołodkę i Borowskiego.

Pierwsze miejsce pracy załatwili mu towarzysze partyjni – w 1999 r. został asystentem wiceprezydenta stolicy Jacka Zdrojewskiego z SLD. Ekspresowo piął się po szczeblach partyjnej kariery. Widowiskowy, kontrowersyjny, z długimi rozpuszczonymi włosami budził popłoch wśród skostniałych stołecznych działaczy dawnego PZPR, z brzuszkami i w niemodnych garniturach. W 1998 r. po raz pierwszy został radnym na Ursynowie.

Z towarzyszami poróżnił się o aferę Rywina. Nigdy mu tego nie zapomnieli. Gdy w 2007 r. pod presją Aleksandra Kwaśniewskiego powstała rachityczna koalicja wyborcza Lewica i Demokraci – skupiająca SLD i inne ugrupowania centrolewicowe – działacze Sojuszu próbowali go wyciąć z listy. Nie udało się, ale w prawicowym Radomiu i tak nie wszedł.

Kiedy odszedł z dużej polityki, zajął się biznesem. Znajomi z SGH ściągnęli go w 2004 r. do Mennicy Polskiej, potem pracował w firmie kuzyna zajmującej się produkcją suszu owocowego. Jeździł po Polsce tak intensywnie, że stracił prawo jazdy. Później zajmował się doradztwem, pomagał biznesmenom przebrnąć przez skomplikowane procedury inwestycyjne w stolicy. Prowadził też firmę zajmującą się elektronicznym ładowaniem kart komunikacji miejskiej.

To właśnie te interesy prześwietlała Julia Pitera, kiedy Guział na Ursynowie urósł tak bardzo, że Platforma zaczęła go dostrzegać. – Przegrzebali cały mój życiorys zawodowy i skończyło się niczym – zauważa Guział.

Choć unika jasnych deklaracji, to wiadomo, że po wysłaniu HGW na zieloną trawkę sam chciałby wystartować na prezydenta stolicy. Liczy na to, że czerwono-czarna koalicja znowu zadziała.

Latem 2010 r. przed wyborami samorządowymi Piotr Guział był naprawdę przerażony. Spotykał się ze znajomymi, opowiadając, że Platforma chce go wykończyć. Zbliżały się wybory samorządowe, a Guziałem zainteresowała się ówczesna antykorupcyjna minister Julia Pitera. Przekopywała jego interesy, co Guział uważał za szukanie haków. Kilkadziesiąt pism do skarbówek i instytucji, w których pracował, na nic się zdało. Guział pobił Platformę i został burmistrzem w jej stołecznym mateczniku – dzielnicy Ursynów.

Pozostało 93% artykułu
Polityka
Donald Tusk jedzie na Ukrainę, Wołodymyr Zełenski odwiedzi Polskę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Polityka
Były szef RARS ma jednak szansę na list żelazny. Sąd podważa sprzeciw prokuratora
Polityka
Piechna-Więckiewicz: Ogłoszenie kandydata bądź kandydatki Lewicy odświeży atmosferę
Polityka
Julia Pitera: Karola Nawrockiego nikt nie znał, a miał poparcie 26 proc. Taki jest elektorat PiS
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Polityka
Gdzie są domki od premiera dla piłkarzy prywatnej szkółki? Beneficjent w opałach