Ciężkie poczucie humoru wśród polityków

Dowcipy opowiadane przez polityków rzadko wywołują salwy śmiechu, częściej zażenowanie.

Publikacja: 05.07.2014 02:00

Ciężkie poczucie humoru wśród polityków

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska MS Magda Starowieyska

– Ja nie odpowiadam za teksty, dowcipy i próby opisywania relacji ze mną – bronił się pod koniec czerwca w Sejmie premier Donald Tusk przed głosowaniem w sprawie udzielenia rządowi wotum zaufania. Odniósł się do niewybrednych żartów z nagrań ujawnionych przez  tygodnik „Wprost". Wymieniali je szef MSZ Radosław Sikorski i były minister finansów Jacek Rostowski. Opowiedzieli sobie trzy i wszystkie dotyczyły wizyt w domu publicznym.

Wpadki z opowiadaniem dowcipów Sikorski i Rostowski zaliczyli już wcześniej, co zdaniem satyryków może świadczyć o ich problemach z poczuciem humoru. Jednak politolog prof. Kazimierz Kik mówi, że potknięcia polityków na polu żartu mogą szerzej świadczyć o jakości elit. – Dowcipy odzwierciedlają poziom kultury politycznej. Niestety, wychodzi na to, że jest ona bardzo niska – tłumaczy.

Z dowcipu, którym w Białym Domu popisał się prezydent Komorowski, wynikało, że Obamę zdradza żona

Niskie loty

Do spotkania Sikorskiego z Rostowskim doszło wiosną tego roku w restauracji Amber Room. Rozmowę przerywały salwy śmiechu, na co wpływ mogła mieć też obecność na stole butelki francuskiego wina Pomerol.

– Znasz to? – zagaja w pewnym momencie Sikorski. – Przychodzi pan Jacek do burdelu...

– A może pan Radek? – proponuje Rostowski.

– A burdelmama mówi: Panie Jacku, pan już dzisiaj trzeci raz – kontynuuje Sikorski. – K.., przez tę sklerozę to się zapier... na śmierć...

– Piękne! – komplementuje były minister finansów, a szef dyplomacji szybko sięga po kolejny żart. Tym razem dotyczy wizyty w domu uciech dżentelmena, który skuszony atrakcyjnym cennikiem niektórych usług pyta recepcjonistę, ile kosztuje tradycyjne współżycie. Szybko się okazuje, że nie ma go w ofercie, bo recepcjonista jest na razie sam.

Nieco bardziej abstrakcyjnym dowcipem rewanżuje się Rostowski. Akcja znów toczy się w domu publicznym, a główną bohaterką jest szczupła prostytutka. Po włożeniu obroży służy jako postrach dla psa, który nie chce jeść karmy.

Zdaniem satyryka Krzysztofa Piaseckiego poziom dowcipów z Amber Room jest znacznie poniżej polskiej przeciętnej. – Jesteśmy narodem dość inteligentnym, a te dowcipy, pozbawione wulgaryzmów, raczej nie spodobałyby się szerszej publiczności – mówi.

Potwierdzeniem mogą być komentarze, które pojawiły się po publikacji nagrań. Poziom dowcipu skrytykowali publicyści od lewa do prawa, m.in. z „Frondy" i „Gazety Wyborczej". Sami zainteresowani do spotkania w pewnym stopniu zdążyli się już ustosunkować. Przykładowo, Sikorski zapłacił za wino kupione początkowo z publicznych pieniędzy. Do  poziomu żartów szef MSZ się jednak nie odniósł, co nie powinno dziwić, bo to jego nie pierwsza podobna wpadka.

Obama i misjonarze

4 listopada 2008 roku. Prezydentem USA zostaje pierwszy w historii Afroamerykanin Barack Obama. Kilka dni później z sejmowej mównicy poseł PiS Artur Górski nazywa go „nadchodzącą katastrofą" i mówi o „końcu cywilizacji białego człowieka", co spotyka się ze stanowczą reakcją polskiego MSZ.

Szybko okazuje się jednak, że również szef resortu pozwolił sobie na dużą niestosowność. „Wiedzą państwo, że Barack Obama ma polskie korzenie? Tak, jego dziadek zjadł polskiego misjonarza" – taki dowcip, zdaniem europosła Ryszarda Czarneckiego, Sikorski miał opowiedzieć w wąskim gronie.

Swojego szefa usiłował bronić ówczesny rzecznik resortu Piotr Paszkowski. – Minister nie opowiadał rasistowskiego dowcipu, a jedynie przytoczył go jako przykład krążących wśród ludzi niesmacznych, rasistowskich „żartów" o panu prezydencie elekcie Obamie – tłumaczył.

Jednak zdaniem opozycji za żart minister powinien przeprosić, a odwagi do tego gestu nie zabrakło cztery lata później posłowi PiS Janowi Tomaszewskiemu.

On z kolei pozwolił sobie na niewybredny żart o ówczesnej minister sportu Joannie Musze. – Z panią minister jest jak w dowcipie, jak zapłodnić krowę lodem – mówił w Sejmie do siedzącej obok niego osoby, nie wiedząc, że rejestrują go kamery. – Wiesz jak zapłodnić krowę lodem? Wystarczy ją postawić na lód, sama się wypie... – tłumaczył.

Gdy nagranie trafiło do mediów, Tomaszewski zadeklarował, że na kolanach przeprosi panią minister. Kwiaty, choć nie na kolanach, rzeczywiście Musze wręczył.

W oczekiwaniu ?na puentę

Dlaczego politycy, gdy wydaje im się, że nikt nie słyszy, opowiadają sprośne kawały? Prof. Kik tłumaczy to niskim poziomem elit. –  Partie są wodzowskie, dominują negatywne mechanizmy doboru kadr i za dużo miejsca na intelekt tam nie ma. Widać rozdźwięk między klasą polityczną a tą częścią obywateli, którzy interesują się życiem publicznym – zaznacza.

Inną przyczynę wskazuje Krzysztof Piasecki. – Politycy traktują siebie śmiertelnie poważnie. Gdy spotykają się w wąskim gronie, chcą za wszelką cenę dać rozmówcy do zrozumienia, że nie są tacy sztywni jak w odbiorze zewnętrznym – przypuszcza.

Problem z dowcipami politycy mają jednak również wtedy, gdy opowiadają je publicznie. Nie padają wtedy co prawda wulgaryzmy, a tematyka jest inna niż seksualna, za to żarty zazwyczaj wychodzą drętwo.

Dobrym przykładem może być Jacek Rostowski. Żartem postanowił błysnąć w czerwcu 2008 roku podczas konferencji prasowej na temat szczegółów reformy służby zdrowia. –  Od dwóch dni po gmachu Ministerstwa Finansów krąży taki dowcip – zagaił. – Spotyka się dwóch urzędników. Jeden pyta drugiego: jak zdrowie? Bardzo dobrze, dziękuję – odpowiedział z uśmiechem. Nikt z dziennikarzy się nie zaśmiał, zapewne oczekując jakiejś puenty.

Klęskę poniósł też Janusz Palikot, który rozśmieszenia dziennikarzy podjął się w 2009 roku. – Znacie państwo nowy dowcip o Lechu Kaczyńskim? (...) Mówiąc „byle tylko nie ta małpa w czerwonym" wcale nie miał na myśli dziennikarki, tylko żądał, żeby mu nie podawano czerwonego Johnniego Walkera – powiedział, nawiązując do tzw. małpek, czyli niewielkich butelek z alkoholem. – Taki dowcip, który w internecie robi wielką karierę... –  tłumaczył się, widząc brak reakcji odbiorców.

Syndrom Strasburgera

– Politycy są otoczeni usłużnymi podwładnymi, którzy reagują salwami śmiechu na każdą głupotę. Są szczerze zdziwieni, gdy ten sam dowcip opowiadają publicznie i nagle okazuje się, że nikt się nie zaśmiał – tłumaczy prof. Kik.

Krzysztof Piasecki uważa z kolei, że politycy silący się na publicznie opowiadane dowcipy spotykają się z tzw. syndromem Karola Strasburgera. Prezenter „Familiady" często tłumaczy, że jego żarty mogą wydawać się nieśmieszne, bo musi wybierać je pod kątem szerokiej grupy odbiorców. – Dowcip polityka powinien być zrozumiały dla wszystkich i  jednocześnie nie obrażać inteligencji mądrzejszych odbiorców. To nie takie   proste – wyjaśnia Piasecki.

Być może dlatego tak niewielu polityków decyduje się opowiadać dowcipy publicznie, choć tę niszę stara się zagospodarować prezydent Bronisław Komorowski. Ostatnio żarty zaserwował  dwukrotnie i w obu przypadkach udało mu się nawet w pewnym stopniu rozśmieszyć odbiorców.

Po raz pierwszy zrobił to na początku maja podczas konferencji prasowej po wystąpieniu szefa MSZ. Zażartował z propagandy rosyjskiej w sprawie wojny na Ukrainie.  – Podobno się zdarzyło, że był komunikat ze strony rosyjskiej, że strona ukraińska ostrzelała traktor rosyjski. Traktor odpowiedział ogniem i odleciał – spuentował ze śmiechem.  Kolejnym pretekstem dla Komorowskiego do uraczenia słuchaczy dowcipem stała się kilka dni później debata „Nasza wolność... Polacy po 25 latach przemian".

Żart dotyczył definicji szczęścia według przedstawicieli różnych narodów. Wynikało z niego, że dla Rosjanina szczęściem nie jest, jak dla Amerykanina, piękna żona i  dolary na koncie, ale uniknięcie aresztowania przez NKWD. Komorowski popisał się też talentem lingwistycznym, bo część dowcipu była po rosyjsku. –  W przypadku prezydenta, który powinien łączyć Polaków, nawiązywanie emocjonalnej więzi jest w pewnym stopniu uzasadnione – mówi prof. Kik. Przypomina jednak, że również Komorowskiemu w tej dziedzinie zdarzyła się wpadka.

Chodzi o spotkanie z 2010 roku z prezydentem Obamą w Białym Domu. – Z Polską i z USA jest jak z małżeństwem. Żonie należy ufać, ale trzeba sprawdzać, czy jest wierna – zagaił rubasznie. Obama się speszył, bo z nieudolnego przekładu tłumaczki wynikało, że zdaniem Komorowskiego amerykańską głowę państwa zdradza żona Michelle.

Dlatego Krzysztof Piasecki mówi, że lepiej by było, gdyby politycy w ogóle nie silili się na dowcipy.

– Niech skupią się na bonmotach, którymi mogą zdobyć u wyborców więcej punktów, niż opowiadając nietrafione kawały.

Polityka
Polityczne Michałki: Rok rządu Tuska na trzy plus, a młodzi popierają Konfederację. Żółta flaga dla koalicji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Polityka
MSZ na wojnie hybrydowej z Rosją. Kto prowadzi walkę z dezinformacją
Polityka
Sikorski pytany o polskich żołnierzy na Ukrainie mówi o „naszym obowiązku w NATO”
Polityka
Partia Razem zakończyła postępowanie dyscyplinarne ws. Pauliny Matysiak. Jest decyzja
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Polityka
Sondaż: Wyborcy PiS murem za Mateuszem Morawieckim. Rządy Donalda Tuska przekonały 3 proc. z nich