Kowal dla „Rzeczpospolitej”: Polska polityka wschodnia nie istnieje

Politycy w Warszawie zachowują się tak, jakby od Ukrainy oddzielała nas jakaś kuloodporna szyba – mówi Jackowi Nizinkiewiczowi były wiceszef dyplomacji Paweł Kowal.

Aktualizacja: 28.01.2015 20:09 Publikacja: 28.01.2015 20:00

Paweł Kowal

Paweł Kowal

Foto: Fotorzepa/Magda Starowieyska

"Rzeczpospolita": Przywódcy krajów UE, dzięki zabiegom Donalda Tuska, wydali oświadczenie wskazujące na Rosję jako odpowiedzialną za atak na Mariupol.

Paweł Kowal, były wiceminister spraw zagranicznych, były europoseł, szef Rady Krajowej Polski Razem: Dobrze, że Donald Tusk przestał ograniczać się tylko do tweetów i spróbował znaleźć wspólne stanowisko między liderami UE. Tym bardziej, że wspólne stanowisko było trudne do ustalenia, co widać po tym, że oświadczenie w połowie składa się z cytatów z poprzednich oświadczeń.

Przeciwnikiem nałożenia nowych sankcji na Rosję jest przewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Głos Martina Schultza nie ma większego znaczenia, poza politycznym. Parlament Europejski nie ma kompetencji do nałożenia sankcji na Rosję, ani ich zablokowania.

Oświadczenie jest krokiem w stronę zawieszenia broni na Ukrainie?

Przedmiotem rozmowy UE z Rosją powinno być żądanie całkowitego wycofania politycznego, militarnego dla rebeliantów, a nie wyzwanie Rosjan do tego, żeby ich potępili. Z punktu widzenia Polski, jedynym dobrym scenariuszem byłoby gaszenie rebelii. Jeśli ona się utrzyma, nawet jeśli się ją potępi, oznacza to postępujące destabilizowanie Ukrainy i tragedię dla Polski. Nie chodzi tylko o bezpieczeństwo, ale również o problem imigracji i ryzyko sanitarne.

Czego spodziewa się pan po czwartkowym spotkaniu unijnych szefów dyplomacji?

Liczę, że polski minister powie ministrom z innych krajów, żeby poważnie traktowali dotychczasowe postanowienia Unii, że zostanie przyjęty sensowny pakiet nowych sankcji np. w sferze bankowej, że, szerzej rzecz ujmując, polski rząd zrozumie, że czas wychodzić z inicjatywą, bo pewnych spraw nie załatwi za nas Donald Tusk jako szef Rady Europejskiej, bo on ma inne zadania niż polski premier. Czas przeciąć te pępowinę.

Jak nasze władze powinny zareagować na masakrę w Mariupolu?

Dać sygnał opinii publicznej, że traktują sytuację na Ukrainie poważnie. Masakra miała miejsce w sobotę rano, a władze przemówiły w poniedziałek.

Jak można określić polską politykę względem Ukrainy?

Brakuje wiarygodnych sygnałów, że władza widzi związek pomiędzy interwencją Rosji na Ukrainie a bezpieczeństwem Polaków. Jeżeli takie związki w kontekście Amerykanów widzi Zbigniew Brzeziński, tym bardziej kuriozalnie wygląda, gdy politycy w Warszawie zachowują się tak, jakbyśmy byli od Ukrainy oddzieleni jakąś kuloodporną szybą, przez którą nie przedostaną się żadne negatywne skutki wejścia Rosjan do tego kraju.

Mam wrażenie, że Polacy widzą ten związek.

Jeżeli ktoś mieszka w Lublinie albo w Rzeszowie i chwilę się zastanowi, to musi widzieć, że totalne załamanie się ukraińskiej gospodarki, którego jesteśmy blisko, będzie oddziaływało i na jego interesy.

Rząd zaczyna zachowywać się jak późna sanacja. Ci, którzy zostali po marszałku uważali, że sami, i intelektualnie, i operacyjnie, i wojskowo są w stanie uchronić Polskę od wszelkich niebezpieczeństw. Do takiego sposobu myślenia przywykają platformiane elity. Ci politycy mają obowiązek wysłać wiarygodne sygnały do opinii publicznej, że w sprawach bezpieczeństwa biorą na poważnie współpracę z innymi siłami politycznymi, że ta sprawa jest traktowana jako narodowa, a nie partyjna. Być może powinni stworzyć stałą grupę kontaktową, polityczną, która oceniłaby sytuację i potrafiła doradzić.

Jak pan ocenia całą polską politykę wschodnią?

Nie istnieje. Są stosunki międzynarodowe, działają ambasady, dyplomaci dobrze wypełniają swoją rolę, MSZ robi co do niego należy, ale polityka wyparowała jak kamfora. Zaczęło się od pasywnego Donalda Tuska, jako premiera, który ponad trzy lata nie jeździł do Kijowa, a potem przyjął do wiadomości wyizolowanie Polski z formatu normandzkiego (rozmowy Rosji, Ukrainy, Francji i Niemiec – red.), wpisała się w to pani premier, która zwlekała z wyjazdem na Ukrainę i nie przedstawiała wizji realizacji naszych interesów w Europie Wschodniej.

I tak powstały pytania, gdzie się nam podziała polityka zagraniczna? Czy lansujemy jakieś zgodne z własną racją stanu idee na gruncie europejskim, czy mamy jakiś pomysł na wciągnięcie USA do gry politycznej w Europie na trwałe i na nowe otwarcie na Wschodzie?

Jakie konsekwencje może przynieść taka postawa?

Rząd przyjął do wiadomości, że znajdujemy się w aksamitnej izolacji, wszyscy są dla nas mili, ale rozmawiają bez nas. Rosja chce zrobić z Polski Czarnego Piotrusia, który zepsuł jej relacje z Zachodem, co jest oczywiście nonsensem, ale w związku z tym nie chce już dopuścić Polaków do żadnego stołu, przy którym się podejmuje decyzje. Potrzebny jest zwrot, rząd nie może pokornie przyjmować tego do wiadomości.

W lutym 2003 r. odbyła się wielka konferencja Fundacji Batorego z najważniejszymi politykami w Polsce. Na tym spotkaniu, choć sami jeszcze nie byliśmy w Unii, ustalano, jakie są nasze oczekiwania co do polityki wschodniej UE już po rozszerzeniu; wtedy powstawała Europejska Polityka Sąsiedztwa. W 2006 r. prezydent Lech Kaczyński próbował przedstawić swoją wizję Partnerstwa Wschodniego, potem w 2008 r. minister Radosław Sikorski poszedł tym tropem i dzięki sojuszowi z Carlem Bildtem (szef MSZ Szwecji – red.) udało mu się zaproponować Europie pewna wizję polityki wschodniej.

Dzisiaj, kiedy w dramatycznych warunkach krystalizuje się w Brukseli nowa wersja Partnerstwa Wschodniego, nie jesteśmy w stanie przytoczyć żadnego dokumentu, wystąpienia, konferencji, niczego, co premier polskiego rządu w imieniu tego gabinetu by na ten temat powiedział. A trzeba położyć na stole swoje propozycje.

Mszczą się słowa Ewy Kopacz z jej pierwszej konferencji, gdy pytana o Ukrainę mówiła o chowaniu się z dziećmi w domu?

Swoją niezręczną wypowiedzią ściągnęła na siebie gromy, które nie do końca jej się należą. Bo ta linia polityczna była wyznaczona wcześniej, w lutym ubiegłego roku, kiedy Sikorski zrobił coś ważnego na Ukrainie (chodzi o negocjacje porozumienia pomiędzy ukraińską opozycją a prezydentem Wiktorem Janukowyczem z udziałem szefów MSZ Polski, Niemiec i Francji – red), wrócił do Polski i było jasne, że nie ma poparcia rządu. Potem nie odegrał już roli i to nie dlatego, dlatego, że nikt mu w kraju nie dał wsparcia. Minister spraw zagranicznych, chcąc prowadzić dzisiaj politykę, kiedy Polska jest w UE, kiedy cały ten blok polityki europejskiej jest de facto wyjęty z MSZ, niczego nie zrobi, jeśli nie ma poparcia premiera, który da odpowiednie przykazania resortom.

Co Unia Europejska może zrobić dla Ukrainy?

Skończyć z biernością. Rozumienie polskiej polityki zagranicznej od Piłsudskiego przez opozycję demokratyczną po „Kulturę" paryską polegało na przekonaniu, że siedzenie cicho jak mysz pod miotłą jest najgorszą z możliwych strategii, gdy się jest w środku Europy. Bierność prowadziła Polskę do marginalizacji i izolacji na peryferiach Unii. Ponadto trzeba odstraszać. Dokładnie tak, jak widzi to Brzeziński. Nie ma dzisiaj lepszego sposobu na powstrzymywanie wojny, niż pokazywanie, że się nie boimy, że Unia jest blisko z NATO itd.

Głos Polski w obronie Ukrainy nie jest słyszany?

Jest wyciszony, żeby „nie przeszkadzać" innym. A inni mają swoje problemy i naszymi się nie będą zajmowali. Prezydent Komorowski ma instrumenty, by wpływać na rząd i pokazywać obywatelom, że nie jest dla nas bez znaczenia, jak zostanie rozwiązany konflikt na Ukrainie. Świetnym pomysłem był pomysł prezydenta na polsko-amerykańsko-ukraiński fundusz przedsiębiorczości. Miał powstać rok temu, ale tego typu akcja jest nie do zrobienia bez rządu. Minister Schetyna może proponować, powiedzmy, ewakuację Polaków z Donbasu, ale sam MSZ tego nie zrobi. Jakkolwiek byśmy patrzyli, wszystkie szlaki i pomysły prowadzą w Aleje Ujazdowskie. To, że jesteśmy w UE i konieczność koordynacji polityki zagranicznej na poziomie Unii oraz konstytucja wymuszają taki stan spraw, że centralnym punktem prowadzenia polityki jest Rada Ministrów. Bez zaangażowania Ewy Kopacz nie ma efektu. I być go nie może. Aktywizacja musi przyjść ze strony szefa rządu.

Sprawa zamachu na dziennikarzy we Francji miała dla polskich władz znaczenie.

Okazało się raz jeszcze w historii, że Paryż wart był mszy, a Mariupol już nie. Brutalnie szczerze: sprawa „Charlie Hebdo" stała się modna na świecie. Problem Ukrainy przestał być modny. Dla Polski sprawa Mariupolu jest kwestią polskiego bezpieczeństwa, które stopniowo od trzech lat, począwszy od ostrych ingerencji Kremla w politykę Wiktora Janukowycza, przez Majdan aż do dzisiaj, z miesiąca na miesiąc się pogarsza.

Polska jest w NATO i Unii Europejskiej. Po co straszyć? Jesteśmy bezpieczni.

Jeśli politycy nie są od straszenia, to tym bardziej nie są od wciskania ludziom złudnego poczucia bezpieczeństwa. Polityka krajów Unii Europejskiej i USA względem Ukrainy to „cicha Jałta". Słabość unijnych instytucji, również z Donaldem Tuskiem i Elżbietą Bieńkowską, prowadzi na przykład do tego, że podczas pierwszej Tuskowej Rady Europejskiej sprawa Ukrainy została zmarginalizowana. Komisja Europejska wpuszcza Rosję jako gracza na europejski rynek energii czy mięsa. Mam nadzieję, że interwencja Marka Sawickiego przyniesie zmianę stanowiska europejskich urzędników.

Jeśli do tego dodamy sobiepańską politykę Berlina i Paryża względem Rosji w ostatnich dwóch miesiącach, to wszystkie te zostały przez Putina odebrane jako słabość. Gdyby nie spadek cen ropy, który nie zależał od Unii, nie byłoby żadnego efektu sankcji.

Słaby jest też sam Putin i Rosja. Czy utrzymanie sankcji i nałożenie nowych może doprowadzić do wybuchu sprzeciwu społeczeństwa względem władz?

Żeby chociaż niektórzy politycy mniej paplali. Ciągłe wysyłanie sygnału do Putina, że nie rozważamy ani mocniejszego wsparcia Ukrainy, ani nie gramy na zmianę w Rosji, żeby w ramach systemu na Kremlu został wymieniony, w istocie go wzmacnia.

Społeczeństwo rosyjskie jest wymęczone ekonomicznie i może sprzeciwić się imperialnym zapędom Putina?

Rosja ma poczucie, że może zdobywać kolejne terytoria. Rosjanie jeszcze trochę wytrzymają pod Putinem. Są skłonni do większych wyrzeczeń, niż Zachodowi się wydaje. Rosja jest słabsza tylko według naszych kryteriów. Wielu Rosjan może uważać inaczej, co innego jest dla nich ważne i na tym buduje Putin.

Ale ekonomicznie Rosja dramatycznie słabnie.

Ludzie tam mają większą skłonność do wyrzeczeń, więcej przeszli. Sięgając 100 lat wstecz, właściwie nie ma w Rosji pokolenia, które nie doświadczyłoby skrajnej biedy. Może być tak, że Zachód nie jest sobie w stanie wyobrazić skali obniżenia poziomu życia, do jakiej gotowi będą Rosjanie, szczególnie w warunkach autorytarnego sposobu prowadzenia władzy. Potrafią długo znosić problemy. Co nie znaczy, że zawsze.

Polscy żołnierze powinni walczyć w Doniecku, jak przekonuje Zbigniew Bujak?

Zbigniew Bujak okazał się sumieniem polskiej polityki. Polscy żołnierze nie mogą walczyć na Ukrainie, ale pod pewnymi warunkami możemy sprzedawać broń na Wschód, możemy wysyłać ekwipunek, amunicję, przeprowadzać wspólne szkolenia wojskowe. Poza wysłaniem wojsk ciągle możemy dla bezpieczeństwa Ukrainy zrobić sporo. Mieliśmy swój czas, kiedy mogliśmy jako Unia czy NATO szkolić tamtejszą armię lub policję. Niedługo nie będzie wiadomo, czy jest co zbierać.

Szef polskiego MSZ nie popełnił błędu, wypowiadając się na temat wyzwolenia Auschwitz przez żołnierzy ukraińskich?

Powiedział prawdę. Auschwitz nie wyzwolili tylko Rosjanie, ale armia sowiecka, w skład której wchodzili również Ukraińcy, Kazachowie, Gruzini, Polacy. Nie wiem, czy Grzegorz Schetyna miał taki zamiar, ale w tym sensie trafił w środek tarczy, że zdezelował rosyjską narrację o Ukraińcach jako faszystach. Nagle wszyscy zaczęli mówić, że nie mniej Ukraińców niż Rosjan wyzwalało Auschwitz od Niemców, faszystów. Mogło to rozsierdzić niektórych speców od propagandy w Moskwie.

Czy Węgrzy dążący do porozumienia z Rosją, nie oglądający się na Unię, pociągną za sobą inne państwa?

Im bardziej rozwija się ten konflikt, tym lepiej rozumiem diagnozę Viktora Orbana. Dostrzegł coś, co Polska również powinna zrozumieć, że na Unię w obecnym stanie rzeczy coraz trudniej liczyć. Szuka szczęścia poza UE, a polscy politycy powinni spróbować powalczyć o wzmocnienie Unii. Traktat Lizboński daje podstawy prawne, żeby UE była silna.

Z Orbanem Polskę różnią wnioski. Węgierski premier widzi, że Unia jest bierna wobec działań Moskwy. Nawet więcej, bo Komisja Europejska otwiera się ponownie na eksport z UE do Rosji. Węgry nie chcą tracić przez brak konsekwencji ze strony UE.

Finalnie może się okazać, że w myśleniu Orbana coś było. Przez brak stanowczej reakcji UE względem Rosji, kolejne kraje Unii pójdą na gospodarczą cicha kolaborację. Do współpracy z Rosją przymierzają się Czechy.

Czy Parlament Europejski nie pokazał nam po raz kolejny, że jest organizacją działającą opieszale i nieskutecznie?

Jesienią ubiegłego roku wydawało mi się, że Unia jest nierychliwa i nieruchliwa, ale że jednak dochodzi do jakiegoś poziomu konsensusu wewnętrznego i później jej kierunek polityczny jest jasny. Krytykowałem instytucje unijne za to, że Ukraina nie dostała wsparcia w lipcu ubiegłego roku, żeby własnymi rękami wybronić terytorium, co było w interesie Unii, a szczególnie Polski. Sądziłem że jest jednak jakiś plan minimum, który możemy uznać za podstawę do wspólnego działania. Ale teraz widać to już bardzo jasno, że brukselscy mandaryni mają gdzieś polityczne racje, chwila nieuwagi i zaczęły się pokątne przygotowania do zniesienia embarga lub obchodzenia go. Dodajmy do tego interesy państw, duży wpływ ma także równoległa robota rosyjska. Rosjanie mają przecież wpływ ludzi wokół władzy w Europie, na niektóre rządy na kontynencie.

Polski też?

To nie dotyczy Polski. Mam nadzieję

Czy dostrzega pan w działaniach polskiej opozycji jakieś rozwiązania, pomysły na sprawy ukraińskie?

Nasze środowisko przedstawia plan, słyszę, że mówi też o tym Marek Jurek, słucham Witolda Waszczykowskiego z PiS – każdy stara się coś podsuwać. Jest takie zjawisko, i mówię o tym z bólem, że odsunięcie opozycji od rzetelnej, głębokiej informacji o tym, co się dzieje, jeśli chodzi o pozycję Polski plus propaganda sukcesu, która przeniosła się także do mediów, bo nawet tam nie można powiedzieć że z Polską się źle dzieje, bo jest to traktowane jako wypowiedź przeciwko krajowi, spowodowały, że opozycja jest mniej aktywna w sprawach polityki zagranicznej. Oczywiście, można tym obciążać opozycję, ale prawda jest taka, że ona, chociaż powinna, nie jest wciągnięta w sprawy o charakterze strategicznym, które ze swej natury będą kontynuowane także w warunkach innych, kolejnych rządów.

W sprawach polityki zagranicznej to nie sztuka czekać na wybory, na zmiane rządu, nie sztuka tylko krytykować, bo czas, szczególnie teraz odgrywa rolę. Sztuką jest więc tak perswadować, by już teraz władza zrobiła poważne korekty. Racja stanu nie może być zakładniczką kalendarza wyborczego.

Może Polaków to też nie interesuje, zajmują ich bardziej sprawy franka.

Oczywiście, że tak jest i Polacy mają do tego prawo. Ale politycy biorą pieniądze za to, żeby oprócz spraw codziennych, które nas bardzo poruszają, zajmować się też sprawami, które mogą być ważne za kilka miesięcy czy lat.

–Rozmawiał Jacek Nizinkiewicz

Polityka
Sondaż partyjny. Podział mandatów kończy rządy Donalda Tuska. Trzecia Droga na progu
Polityka
Sławomir Mentzen informuje o groźbach, jakie otrzymuje. Grozić mają Ukraińcy
Polityka
Zbrodnia na UW: Donald Tusk wnioskuje o odznaczenie dla interweniującego strażnika
Polityka
Tajemnicze konta wydały na reklamy kandydatów więcej niż oficjalne komitety. NASK ostrzega przed prowokacją
Polityka
Jarosław Kaczyński: Nawrocki realnie miał jedno mieszkanie