Decyzja Jarosława Kaczyńskiego, by ogłosić Beatę Szydło kandydatem PiS na premiera, nie wszystkim na prawicy się spodobała. – To Kaczyński jest gwarantem jedności prawicy. On jest naturalnym kandydatem na premiera – słyszymy od polityka Solidarnej Polski. Takich obaw nie ma Polska Razem. – Byliśmy umówieni, że to PiS ma prawo wystawiać kandydata – uspokaja Jarosław Gowin.
Mimo to w samym PiS ta decyzja wzbudziła konsternację. Wymiana pokoleniowa oznacza bowiem, że pewna grupa doświadczonych działaczy, którzy przez lata wiernie trwali przy Jarosławie Kaczyńskim, dziś może zostać pominięta przy rozdzielaniu stanowisk. Wszak to Andrzej Duda (na pewno) i Szydło (być może) w niedalekiej przyszłości będą je rozdawać.
Konsternację widać też wśród niektórych prawicowych komentatorów. Współzałożyciel Wolnych Związków Zawodowych Krzysztof Wyszkowski napisał w sobotę na Twitterze, że jest zawiedziony wystawieniem Szydło. „Duda i ona są uczciwi i pracowici, ale Polska potrzebuje mądrości wynikającej z doświadczenia" – stwierdził. I narzekał, że Kaczyński „uległ manipulacji medialnej robiącej z niego potwora". Komentarz Wyszkowskiego najlepiej oddaje problem, jaki co radykalniejsi zwolennicy Kaczyńskiego i PiS mają z nominacją Szydło. Dowodzi ona bowiem, jak bardzo się mylili.
To raczej krytycy Kaczyńskiego – którzy zwracali uwagę, że lider PiS budzi wiele negatywnych emocji, oraz że radykalizowanie przekazu szkodzi prawicy – mogą dziś triumfować. Wyciągając wnioski z faktu, że umiarkowana kampania Dudy przyniosła sukces, Kaczyński przyznał im słuszność. Wszak PiS nie uczynił mottem kampanii ani Smoleńska, ani tego, że Polska jest kondominium niemiecko-rosyjskim. Wygrał wybory nie mimo to, ale właśnie dzięki temu.
Tymczasem wielu intelektualistów z prawej strony przez lata zachęcało Kaczyńskiego, żeby szedł jeszcze ostrzej i jeszcze radykalniej, a prawicę – by zamiast walczyć o władzę, zadowalała się moralnymi zwycięstwami, posiadaniem racji i dawaniem świadectwa. Zawsze potrafili znaleźć takie wytłumaczenie kolejnych błędów lidera PiS, by okazywały się genialnymi posunięciami. Partia trwała w oblężonej twierdzy, kolejne klęski wyborcze tłumaczono tym, że Polska coraz bardziej przypomina Białoruś, media kłamią, wybory są sfałszowane. A przecież Kaczyński teraz, gdy wbrew klakierom poszedł do centrum, osiągnął sukces.