O tym, że Irena Biernacka, Maria Tiszkowska, Anna Paniszewa opuściły więzienie w Mińsku, poinformował w środę polski MSZ. Okazało się, że działaczki mniejszości polskiej już od 25 maja znajdują się w Polsce. Wiceszef dyplomacji Marcin Przydacz podczas konferencji prasowej zapewniał, że kobiety zostały otoczone opieką państwa polskiego, ale nie zdradził, w jaki sposób udało się je uwolnić, tłumaczył, że „sprawa jest delikatna".
Za kratami wciąż przebywa szefowa nieuznawanego przez władze w Mińsku Związku Polaków na Białorusi (ZPB) Andżelika Borys oraz jeden z liderów ZPB i dziennikarz Andrzej Poczobut.
Wywieźli do Polski
Uwolnione działaczki udzieliły krótkich wypowiedzi mediom w środę. Irena Biernacka, która przed aresztem stała na czele ZPB w Lidzie, opowiedziała, że do więzienia przychodził polski konsul i pytał, czy chcą wyjechać do Polski.
– Urodziliśmy się na polskiej ziemi, bo kiedyś tam były polskie kresy. Bronimy tam swojego kościoła, cmentarzy i grobów naszych bliskich. Nie chcieliśmy wyjeżdżać, ale tak wyszło – mówiła Biernacka w środę podczas transmisji na żywo w TVP Info. Opowiedziała, że w dniu uwolnienia miały jedynie podpisać dokument o zmianie aresztu. – I przywieźli nas na granicę. Mnie przywieźli nawet bez paszportu i tak się tu zjawiłyśmy – relacjonowała.
Jej córka Weronika Piuta pozostaje w Lidzie. W rozmowie z „Rzeczpospolitą" przyznaje, że o uwolnieniu mamy dowiedziała się dopiero w środę z mediów. – W ubiegły wtorek byliśmy w mińskim więzieniu, przekazywaliśmy mamie paczkę i telewizor, wszystko przyjęli, nikt nic nie powiedział – mówi Piuta. – Zdziwiło mnie to, że 29 maja wróciły moje listy, które pisałam. Zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko jest w porządku.